Dookoła Gruzji w tydzień - II dzień
7/09/2017
Prognozy nie wróżyły nic
dobrego. 14 kwietnia w całym kraju zapowiadali opady deszczu, czyli pogodę mało
sprzyjającą zwiedzaniu. Cóż, dzień urodzin zaczął się średnio, ale
niezniechęceni pogodą ruszyliśmy na poszukiwania marszrutki do Davida Gareji,
czyli kompleksu monastyrów wybudowanych w skale przez syryjskiego mnicha.
Więcej informacji o tym miejscu znajdziecie w V dniu podróży, ponieważ dotarcie tam okazało
się wręcz niemożliwe. Byliśmy zdania, że marszrutki jeżdżą wszędzie, gdzie znajdują
się ciekawe i często odwiedzane przez turystów miejsca. Nic bardziej mylnego.
Do kompleksu Davida Gareji można było dojechać jedynie taksówką za około
150GEL. Ta cena przerastała nasz budżet, ale nie poddawaliśmy się mając
nadzieję, że w końcu odnajdziemy jakąś alternatywę. I znaleźliśmy. Wątek poszukiwania transportu do tego miejsca będzie się jeszcze przewijał przez inne dni, finalnie opis miejsca znajduje się tutaj.
Najlepsza opcja poruszania się po Tbilisi - metro
Poszukiwania transportu nie poszły jednak zupełnie na marne, dzięki temu odkryliśmy Tbiliskie metro, które przewozi pasażerów pomiędzy dzielnicami za grosze, a dokładnie za 80 groszy. Przed przejazdem należy wykupić w okienku kartę (koszt o ile pamiętam 1GEL), a następnie wystarczy ją doładowywać. Można od razu nabić na nią np. 10GEL i nie stać za każdym razem w kolejce do doładowania, a można przed każdym przejazdem nabijać 0,50GEL. Od tego czasu metro stało się dla nas najczęściej użytkowanym środkiem transportu i to właśnie dzięki niemu odkryliśmy, że centrum zaczyna się mniej więcej od przystanku Liberty Square.
Centrum stolicy
Najlepsza opcja poruszania się po Tbilisi - metro
Poszukiwania transportu nie poszły jednak zupełnie na marne, dzięki temu odkryliśmy Tbiliskie metro, które przewozi pasażerów pomiędzy dzielnicami za grosze, a dokładnie za 80 groszy. Przed przejazdem należy wykupić w okienku kartę (koszt o ile pamiętam 1GEL), a następnie wystarczy ją doładowywać. Można od razu nabić na nią np. 10GEL i nie stać za każdym razem w kolejce do doładowania, a można przed każdym przejazdem nabijać 0,50GEL. Od tego czasu metro stało się dla nas najczęściej użytkowanym środkiem transportu i to właśnie dzięki niemu odkryliśmy, że centrum zaczyna się mniej więcej od przystanku Liberty Square.
Centrum stolicy
TAK! Zupełnie tak to sobie
wyobrażałam. Tbilisi położone jest w dolinie, dlatego gdziekolwiek się nie
skręci jest pod górkę. Wystarczy parę kroków i już rozpościera się piękna
panorama miasta. Nas zainteresował pomnik, który usytuowany był na wzgórzu w starej
części miasta, zaraz obok malowniczej twierdzy Narikala. To pomnik Matki
Gruzinów, która w lewej ręce trzyma kielich z winem dla przyjaciół, a w prawej
miecz na wrogów. Po drodze zgubiła nas masa uliczek i schodków. Wspinaliśmy
się, szliśmy w górę i w górę. Doszliśmy do restauracji, z której nijak nie było
przejścia wyżej – trzeba było wrócić na dół i próbować dojść inną ścieżką. Mimo
wszystko zatrzymaliśmy się na kawę. Z tarasu restauracji można było oglądać
piękną panoramę Tbilisi. Kiedy dotarliśmy już do punktu docelowego widok był
rewelacyjny. Z jednej strony miasto, z drugiej lasy, wzgórza i ogród
botaniczny. Pogoda o dziwo nie była najgorsza tak jak to przepowiadały
pogodynki, a przynajmniej nie padało. Na szczyt na którym stoją wspomniane
monumenty jeździ również kolejka, która ku naszemu zdziwieniu kosztowała tylko
1GEL. Zjechaliśmy nią prosto do centrum, w którym znajduje się masa dziwnych
budowli oraz miejsc rozrywkowych takich jak olbrzymi fortepian, na który można
się wspiąć. Można też posiedzieć na ławeczce zrobionej z kluczy monterskich –
co kto woli. Tym co zwróciło moją uwagę były dziesiątki kotów, które błąkały
się między ludźmi. Zdecydowanie przewyższały ilość psów, ale to zjawisko
występowało tylko w Tbilisi. Co dziwne, wszystkie koty wyglądały na rasowe i
zadbane, ale kot to kot, zawsze sobie poradzi.
W centrum Tbilisi znajduje
się kilka głównych deptaków, przy których znajdują się różne knajpki
przeznaczone jak mniemam głównie dla turystów. Jedna uliczka to typowe
restauracje oraz winnice, równoległa do niej roi się od shisha barów, kolejna
to w większości kluby nocne. Oczywiście każda szanująca się Tbiliska
restauracja, lub winnica zaopatrzona jest w różnego rodzaju tabliczki typu „The
best wine is an open wine!”. Ma to swój urok. W jednej z tychże restauracji
skosztowałam pierwszy raz khinkali, czyli typowej gruzińskiej potrawy. Są to
sakiewki zrobione z ciasta, środek był do wyboru: rosół z mięsem lub ser biały.
Cena była zaskakująco niska, jedna sakiewka kosztowała około 0,60GEL, a 5
takich sakiewek w zupełności wystarczyło, żeby się najeść.
Rozwiązanie zagadki pt: Co było nie tak z naszym hotelem?
Po całym dniu zwiedzania
wróciliśmy do Didube. Przemierzając wąskie i puste uliczki zatrzymaliśmy się
jeszcze przy jedynej otwartej budce, żeby zjeść pysznego kebaba. Mimo ogólnego
braku ruchu, przed nią zawsze stały tłumy. Obsługa poznała nas od razu machając
serdecznie z daleka. Wiedzieli już co się święci, bo dzień wcześniej graliśmy z
nimi w kalambury pokazując nieporadnie co chcemy zjeść. Podczas dalszej podróży
do hotelu, zaczęliśmy zastanawiać się nad tym, dlaczego jest on taki
specyficzny. Klucz tylko od wewnętrznej strony, brak pościeli, dziwne miny
personelu, gdy chcieliśmy zostać na dwie noce oraz duży ruch po godzinie
22:00...rozbawieni zaczęliśmy żartować, że pewnie mieszkamy w burdelu. Miny
jednak nam zrzedły, gdy po wejściu zobaczyliśmy dwie schodzące z góry kobiety
ubrane w skąpe stroje. Tak, mieszkaliśmy w burdelu. Achhhhh te urodziny...
Panorama miasta z twierdzy Narikala |
Matka Gruzja czuwająca nad miastem |
Bar na obrzeżach |
Tradycyjna potrawa - chinkali |
Widok z centrum miasta na twierdzę Narikala |
Orzechy zalane w syropie winogronowym - obowiązkowy produkt w każdym sklepiku w centrum
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz