Dookoła Gruzji w tydzień - II dzień



II dzień 14.04.2017
Dlaczego nie dojechaliśmy do Davida Gareji?

Prognozy nie wróżyły nic dobrego. 14 kwietnia w całym kraju zapowiadali opady deszczu, czyli pogodę mało sprzyjającą zwiedzaniu. Cóż, dzień urodzin zaczął się średnio, ale niezniechęceni pogodą ruszyliśmy na poszukiwania marszrutki do Davida Gareji, czyli kompleksu monastyrów wybudowanych w skale przez syryjskiego mnicha. Więcej informacji o tym miejscu znajdziecie w V dniu podróży, ponieważ dotarcie tam okazało się wręcz niemożliwe. Byliśmy zdania, że marszrutki jeżdżą wszędzie, gdzie znajdują się ciekawe i często odwiedzane przez turystów miejsca. Nic bardziej mylnego. Do kompleksu Davida Gareji można było dojechać jedynie taksówką za około 150GEL. Ta cena przerastała nasz budżet, ale nie poddawaliśmy się mając nadzieję, że w końcu odnajdziemy jakąś alternatywę. I znaleźliśmy. Wątek poszukiwania transportu do tego miejsca będzie się jeszcze przewijał przez inne dni, finalnie opis miejsca znajduje się tutaj. 



Najlepsza opcja poruszania się po Tbilisi - metro

Poszukiwania transportu nie poszły jednak zupełnie na marne, dzięki temu odkryliśmy Tbiliskie metro, które przewozi pasażerów pomiędzy dzielnicami za grosze, a dokładnie za 80 groszy. Przed przejazdem należy wykupić w okienku kartę (koszt o ile pamiętam 1GEL), a następnie wystarczy ją doładowywać. Można od razu nabić na nią np. 10GEL i nie stać za każdym razem w kolejce do doładowania, a można przed każdym przejazdem nabijać 0,50GEL. Od tego czasu metro stało się dla nas najczęściej użytkowanym środkiem transportu i to właśnie dzięki niemu odkryliśmy, że centrum zaczyna się mniej więcej od przystanku Liberty Square.


Centrum stolicy

TAK! Zupełnie tak to sobie wyobrażałam. Tbilisi położone jest w dolinie, dlatego gdziekolwiek się nie skręci jest pod górkę. Wystarczy parę kroków i już rozpościera się piękna panorama miasta. Nas zainteresował pomnik, który usytuowany był na wzgórzu w starej części miasta, zaraz obok malowniczej twierdzy Narikala. To pomnik Matki Gruzinów, która w lewej ręce trzyma kielich z winem dla przyjaciół, a w prawej miecz na wrogów. Po drodze zgubiła nas masa uliczek i schodków. Wspinaliśmy się, szliśmy w górę i w górę. Doszliśmy do restauracji, z której nijak nie było przejścia wyżej – trzeba było wrócić na dół i próbować dojść inną ścieżką. Mimo wszystko zatrzymaliśmy się na kawę. Z tarasu restauracji można było oglądać piękną panoramę Tbilisi. Kiedy dotarliśmy już do punktu docelowego widok był rewelacyjny. Z jednej strony miasto, z drugiej lasy, wzgórza i ogród botaniczny. Pogoda o dziwo nie była najgorsza tak jak to przepowiadały pogodynki, a przynajmniej nie padało. Na szczyt na którym stoją wspomniane monumenty jeździ również kolejka, która ku naszemu zdziwieniu kosztowała tylko 1GEL. Zjechaliśmy nią prosto do centrum, w którym znajduje się masa dziwnych budowli oraz miejsc rozrywkowych takich jak olbrzymi fortepian, na który można się wspiąć. Można też posiedzieć na ławeczce zrobionej z kluczy monterskich – co kto woli. Tym co zwróciło moją uwagę były dziesiątki kotów, które błąkały się między ludźmi. Zdecydowanie przewyższały ilość psów, ale to zjawisko występowało tylko w Tbilisi. Co dziwne, wszystkie koty wyglądały na rasowe i zadbane, ale kot to kot, zawsze sobie poradzi.
W centrum Tbilisi znajduje się kilka głównych deptaków, przy których znajdują się różne knajpki przeznaczone jak mniemam głównie dla turystów. Jedna uliczka to typowe restauracje oraz winnice, równoległa do niej roi się od shisha barów, kolejna to w większości kluby nocne. Oczywiście każda szanująca się Tbiliska restauracja, lub winnica zaopatrzona jest w różnego rodzaju tabliczki typu „The best wine is an open wine!”. Ma to swój urok. W jednej z tychże restauracji skosztowałam pierwszy raz khinkali, czyli typowej gruzińskiej potrawy. Są to sakiewki zrobione z ciasta, środek był do wyboru: rosół z mięsem lub ser biały. Cena była zaskakująco niska, jedna sakiewka kosztowała około 0,60GEL, a 5 takich sakiewek w zupełności wystarczyło, żeby się najeść.



Rozwiązanie zagadki pt: Co było nie tak z naszym hotelem?

Po całym dniu zwiedzania wróciliśmy do Didube. Przemierzając wąskie i puste uliczki zatrzymaliśmy się jeszcze przy jedynej otwartej budce, żeby zjeść pysznego kebaba. Mimo ogólnego braku ruchu, przed nią zawsze stały tłumy. Obsługa poznała nas od razu machając serdecznie z daleka. Wiedzieli już co się święci, bo dzień wcześniej graliśmy z nimi w kalambury pokazując nieporadnie co chcemy zjeść. Podczas dalszej podróży do hotelu, zaczęliśmy zastanawiać się nad tym, dlaczego jest on taki specyficzny. Klucz tylko od wewnętrznej strony, brak pościeli, dziwne miny personelu, gdy chcieliśmy zostać na dwie noce oraz duży ruch po godzinie 22:00...rozbawieni zaczęliśmy żartować, że pewnie mieszkamy w burdelu. Miny jednak nam zrzedły, gdy po wejściu zobaczyliśmy dwie schodzące z góry kobiety ubrane w skąpe stroje. Tak, mieszkaliśmy w burdelu. Achhhhh te urodziny...



Panorama miasta z twierdzy Narikala

Matka Gruzja czuwająca nad miastem



Bar na obrzeżach




Tradycyjna potrawa - chinkali

Widok z centrum miasta na twierdzę Narikala





Orzechy zalane w syropie winogronowym - obowiązkowy produkt w każdym sklepiku w centrum

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Wild Heart Tour , Blogger