Dookoła Gruzji w tydzień - IV dzień



IV dzień - 16.04.2017

Gruzińska potrzeba niesienia pomocy

Postanowiliśmy w końcu się wyspać. Niedzielny poranek zaczęliśmy bez pośpiechu i konieczności kolejnej przeprowadzki, pozostając w łóżku dłużej niż do godziny 7. Zaczęliśmy niedzielny poranek z takimi właśnie marzeniami. Budzik szybko przypomniał nam, że czas zbierać manatki i zmienić lokal. Dawid, u którego nocowaliśmy miał na dziś rezerwację apartamentu, w którym pozwolił nam się wczoraj zatrzymać. Żeby podtrzymać dobre relacje i wspomóc przyjacielski biznes zaprowadził nas na nocleg uliczkę „wyżej” do swojego dawnego kolegi ze szkoły. W książkach Jagielskiego czytałam, że poznać jednego Gruzina, to poznać cały ich naród. To może być prawda. Każdy zna kogoś, kto zna kogoś, kogo kuzynka ma znajomego, który jest akurat tą osobą, której szukamy. Ciekawy jest też fakt, że Gruzin pytany o drogę, nocleg etc. nigdy nie odpowie „nie wiem”, albo „nie mam czasu”. Jeżeli faktycznie czegoś nie wie, to poruszy niebo i ziemię, żeby się dowiedzieć od kogoś innego i udzielić chociaż najmniejszej wskazówki. A jeżeli wie, to nie tylko podzieli się informacją, ale również chętnie zaprowadzi do miejsca, którego szukamy lub wpakuje nas w autobus, który w to miejsce zmierza.

Nowe miejsce noclegowe okazało się o wiele mniejsze od poprzedniego, ale za to posiadało wielką, odsłoniętą kuchnię na balkonie, z widokiem na jeszcze większą część miasta niż można było podziwiać z poprzedniego mieszkania. Do dziś zagadką pozostaje co właściciele robią z tą piękną kuchnią, kiedy nastają zimniejsze dnie i noce. Na balkonie znajdowały się również stoliki z przygotowanym dla gości winem, do którego spożycia zostaliśmy od razu zachęceni. Nie było już to dla nas wyzwaniem, ani czymś nienaturalnym. Czy to 8 rano, czy 8 wieczór zawsze jest dobry czas na wypicie tego gruzińskiego specjału.


Kazbegi - jak się tam dostać?

Tego dnia odpuściliśmy sobie nieszczęsne Gareja Line, którego szukaliśmy przez wszystkie poprzedni dni. Postanowiliśmy pojechać w inne miejsca, które są obowiązkowe dla początkujących odkrywców tego kraju. Gruzińska droga wojenna – sięgający czasów starożytnych, główny szlak handlowy ciągnący się od Tbilisi, aż po Osetię Północną, Ananuri – twierdza, malowniczo położona nad rzeką Aragvi (niestety przy naszym pobycie rzeka była wyschnięta, ale panorama nadal pozostała piękna), Gudauri – popularny ośrodek narciarski oraz słynny klasztor Cminda Sameba i jeden z najwyższych szczytów Kaukazu – Kazbek.
Żeby móc podziwiać wyżej wymienione, należało znaleźć marszrutkę do miejscowości Stepancminda/Kazbegi. Patrząc na ilość poustawianych w Didube marszrutek byliśmy przekonani, że niezależnie, o której godzinie przyjdziemy i tak zawsze któraś z nich akurat będzie odjeżdżała tam, gdzie chcemy się dostać. Dużo się nie pomyliliśmy. Było coś około godziny 11:00 i ostatnia tego dnia marszrutka do Kazbegów właśnie odjeżdżała, niestety ze względu na przepełnienie odjeżdżała bez nas. To jednak wyszło nam na dobre, ponieważ od razu zaczepił nas taksówkarz, który za podobną cenę (marszrutka kosztowała 10GEL w jedną stronę, taksówka 15GEL w jedną stronę) zaproponował nam podwózkę. Upewniliśmy się 10 razy, czy aby na pewno cena którą podaje taksówkarz to nie 150GEL, jednak 15GEL okazało się prawdą. Taxi mieściło 7 osób, dlatego trochę czekaliśmy zanim nasz driver znalazł resztę ekipy. Główną zaletą podróżowania taksówką do Kazbegów jest to, że kierowca zatrzymuje się na krótkie zwiedzanie w słynnych miejscach (Gudauri, Ananuri). Jadąc marszrutką można jedynie z utęsknieniem podziwiać widoki przez zabrudzoną szybę. Podróż gruzińską drogą wojenną była pełna pięknych, śnieżnych widoków. Droga ta w okresie zimowo-wiosennym nie zawsze jest przejezdna właśnie ze względu na śnieżne niespodzianki, my mimo niepewnej pory mieliśmy szczęście.


Jeepem do klasztoru

Kiedy dojechaliśmy już do Stepancmindy, celem stało się wzgórze ze słynnym klasztorem Cminda Sameba. Podróż zajęła ponad 3 godziny, dlatego postanowiliśmy nie wchodzić na wzgórze o własnych siłach. Na głównym przystanku marszrutek i taksówek można wynająć jeepa, który wywozi nas pod sam klasztor. Żeby było taniej znaleźliśmy do podróży dwie zagubione Ukrainki i ruszyliśmy! (20GEL/os). Droga była błotnista, wąska, stroma i pięła się coraz bardziej w górę. Najpierw mijaliśmy gospodarstwa, do których rozklekotanymi samochodami próbowali się dostać co poniektórzy gospodarze. Reszta mieszkańców zawzięcie wędrowała pieszo. Co jakiś czas mijaliśmy stojące przy płocie otępiałe krowy. W końcu wjechaliśmy w las, gdzie droga stała się jeszcze bardziej wąska i wyboista, a jazda odbywała się non stop nad przepaścią. Dla nas taka jazda była niezłą frajdą, natomiast nowo poznane koleżanki nie kryły lęku i przerażenia. Po około półgodzinnej jeździe dotarliśmy na szczyt i mogliśmy podziwiać niesamowite widoki. Okazało się jednak, że źle obliczyliśmy czas całej podróży. Nasz jeep-driver poinformował nas, że ostatnia marszrutka do Tbilisi odjeżdża o godzinie 17:00 z dolnego parkingu. Była godzina 16:50, a my byliśmy na górze. Nie poruszeni sytuacją postanowiliśmy na razie nie zaprzątać sobie tym głowy. W międzyczasie okazało się, że nasze Ukrainki to niedoszłe fotomodelki. Nawet zakonnicy przebywający w klasztorze musieli interweniować, kiedy dla dobra sesji zaczęły wychodzić na dach przybocznej kapliczki, próbując złapać słońce. Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby na pewno jest dobrym pomysłem wracanie z nimi do Tbilisi, jednak nie mieliśmy zbytniego wyboru. Taksówka dla dwóch osób wyszłaby za drogo. Ostatecznie po ciężkich bojach udało się nam w czwórkę + trzem innym pasażerom szczęśliwie powrócić do stolicy za 25GEL/os (Ukrainki wybłagały 15GEL/os, dla nas była to już przesada). Po 4 godzinach jazdy ukazała się znów zachwycająca, pięknie oświetlona stolica...

Ananuri
Punkt widokowy Gudauri


Cminda Sameba


Widok na Kazbek i świątynię Cminda Sameba

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Wild Heart Tour , Blogger