Dookoła Gruzji w tydzień - IV dzień
7/09/2017
IV dzień - 16.04.2017
Gruzińska potrzeba niesienia pomocy
Postanowiliśmy w końcu się
wyspać. Niedzielny poranek zaczęliśmy bez pośpiechu i konieczności kolejnej
przeprowadzki, pozostając w łóżku dłużej niż do godziny 7. Zaczęliśmy
niedzielny poranek z takimi właśnie marzeniami. Budzik szybko przypomniał nam,
że czas zbierać manatki i zmienić lokal. Dawid, u którego nocowaliśmy miał na
dziś rezerwację apartamentu, w którym pozwolił nam się wczoraj zatrzymać. Żeby
podtrzymać dobre relacje i wspomóc przyjacielski biznes zaprowadził nas na
nocleg uliczkę „wyżej” do swojego dawnego kolegi ze szkoły. W książkach
Jagielskiego czytałam, że poznać jednego Gruzina, to poznać cały ich naród. To
może być prawda. Każdy zna kogoś, kto zna kogoś, kogo kuzynka ma znajomego,
który jest akurat tą osobą, której szukamy. Ciekawy jest też fakt, że Gruzin
pytany o drogę, nocleg etc. nigdy nie odpowie „nie wiem”, albo „nie mam czasu”.
Jeżeli faktycznie czegoś nie wie, to poruszy niebo i ziemię, żeby się
dowiedzieć od kogoś innego i udzielić chociaż najmniejszej wskazówki. A jeżeli
wie, to nie tylko podzieli się informacją, ale również chętnie zaprowadzi do
miejsca, którego szukamy lub wpakuje nas w autobus, który w to miejsce zmierza.
Nowe miejsce noclegowe
okazało się o wiele mniejsze od poprzedniego, ale za to posiadało wielką,
odsłoniętą kuchnię na balkonie, z widokiem na jeszcze większą część miasta niż
można było podziwiać z poprzedniego mieszkania. Do dziś zagadką pozostaje co
właściciele robią z tą piękną kuchnią, kiedy nastają zimniejsze dnie i noce. Na
balkonie znajdowały się również stoliki z przygotowanym dla gości winem, do
którego spożycia zostaliśmy od razu zachęceni. Nie było już to dla nas
wyzwaniem, ani czymś nienaturalnym. Czy to 8 rano, czy 8 wieczór zawsze jest
dobry czas na wypicie tego gruzińskiego specjału.
Kazbegi - jak się tam dostać?
Tego dnia odpuściliśmy sobie
nieszczęsne Gareja Line, którego szukaliśmy przez wszystkie poprzedni dni.
Postanowiliśmy pojechać w inne miejsca, które są obowiązkowe dla początkujących
odkrywców tego kraju. Gruzińska droga wojenna – sięgający
czasów starożytnych, główny szlak handlowy ciągnący się od Tbilisi, aż po
Osetię Północną, Ananuri – twierdza, malowniczo położona nad
rzeką Aragvi (niestety przy naszym pobycie rzeka była wyschnięta, ale panorama
nadal pozostała piękna), Gudauri – popularny ośrodek
narciarski oraz słynny klasztor Cminda Sameba i jeden z
najwyższych szczytów Kaukazu – Kazbek.
Żeby móc podziwiać wyżej
wymienione, należało znaleźć marszrutkę do miejscowości Stepancminda/Kazbegi.
Patrząc na ilość poustawianych w Didube marszrutek byliśmy przekonani, że
niezależnie, o której godzinie przyjdziemy i tak zawsze któraś z nich akurat
będzie odjeżdżała tam, gdzie chcemy się dostać. Dużo się nie pomyliliśmy. Było
coś około godziny 11:00 i ostatnia tego dnia marszrutka do Kazbegów właśnie
odjeżdżała, niestety ze względu na przepełnienie odjeżdżała bez nas. To jednak
wyszło nam na dobre, ponieważ od razu zaczepił nas taksówkarz, który za podobną
cenę (marszrutka kosztowała 10GEL w jedną stronę, taksówka 15GEL w jedną
stronę) zaproponował nam podwózkę. Upewniliśmy się 10 razy, czy aby na pewno
cena którą podaje taksówkarz to nie 150GEL, jednak 15GEL okazało się prawdą.
Taxi mieściło 7 osób, dlatego trochę czekaliśmy zanim nasz driver znalazł
resztę ekipy. Główną zaletą podróżowania taksówką do Kazbegów jest to, że
kierowca zatrzymuje się na krótkie zwiedzanie w słynnych miejscach (Gudauri,
Ananuri). Jadąc marszrutką można jedynie z utęsknieniem podziwiać widoki przez
zabrudzoną szybę. Podróż gruzińską drogą wojenną była pełna pięknych, śnieżnych
widoków. Droga ta w okresie zimowo-wiosennym nie zawsze jest przejezdna właśnie
ze względu na śnieżne niespodzianki, my mimo niepewnej pory mieliśmy szczęście.
Jeepem do klasztoru
Kiedy dojechaliśmy już do
Stepancmindy, celem stało się wzgórze ze słynnym klasztorem Cminda Sameba.
Podróż zajęła ponad 3 godziny, dlatego postanowiliśmy nie wchodzić na wzgórze o
własnych siłach. Na głównym przystanku marszrutek i taksówek można wynająć
jeepa, który wywozi nas pod sam klasztor. Żeby było taniej znaleźliśmy do
podróży dwie zagubione Ukrainki i ruszyliśmy! (20GEL/os). Droga była błotnista,
wąska, stroma i pięła się coraz bardziej w górę. Najpierw mijaliśmy
gospodarstwa, do których rozklekotanymi samochodami próbowali się dostać co
poniektórzy gospodarze. Reszta mieszkańców zawzięcie wędrowała pieszo. Co jakiś
czas mijaliśmy stojące przy płocie otępiałe krowy. W końcu wjechaliśmy w las,
gdzie droga stała się jeszcze bardziej wąska i wyboista, a jazda odbywała się
non stop nad przepaścią. Dla nas taka jazda była niezłą frajdą, natomiast nowo
poznane koleżanki nie kryły lęku i przerażenia. Po około półgodzinnej jeździe
dotarliśmy na szczyt i mogliśmy podziwiać niesamowite widoki. Okazało się
jednak, że źle obliczyliśmy czas całej podróży. Nasz jeep-driver poinformował
nas, że ostatnia marszrutka do Tbilisi odjeżdża o godzinie 17:00 z dolnego
parkingu. Była godzina 16:50, a my byliśmy na górze. Nie poruszeni sytuacją
postanowiliśmy na razie nie zaprzątać sobie tym głowy. W międzyczasie okazało
się, że nasze Ukrainki to niedoszłe fotomodelki. Nawet zakonnicy przebywający w
klasztorze musieli interweniować, kiedy dla dobra sesji zaczęły wychodzić na
dach przybocznej kapliczki, próbując złapać słońce. Wtedy zaczęliśmy się
zastanawiać, czy aby na pewno jest dobrym pomysłem wracanie z nimi do Tbilisi,
jednak nie mieliśmy zbytniego wyboru. Taksówka dla dwóch osób wyszłaby za
drogo. Ostatecznie po ciężkich bojach udało się nam w czwórkę + trzem innym
pasażerom szczęśliwie powrócić do stolicy za 25GEL/os (Ukrainki wybłagały
15GEL/os, dla nas była to już przesada). Po 4 godzinach jazdy ukazała się znów
zachwycająca, pięknie oświetlona stolica...
Ananuri |
Punkt widokowy Gudauri |
Cminda Sameba |
Widok na Kazbek i świątynię Cminda Sameba |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz