Dwa oblicza Odessy
9/17/2017
Czy tylko ja wyobrażałam sobie, że w Odessie końcem sierpnia panują niemiłosierne upały dochodzące do plus 30 stopni? Na pewno nie tylko, bo zazwyczaj tak właśnie jest. Podczas mojego pobytu w pierwszy dzień chodziłam w kurtce, a na plaży siedziałam w bluzie trzęsąc się z zimna. Kolejny dzień to sypiący piaskiem w oczy wiatr i nadal niedosyt ciepła, ale postanowiłam być twarda i ubrać sukienkę! Zazwyczaj odczuwam kilkakrotnie niższą temperaturę niż inni, dlatego troszkę brakowało mi chociaż chwili upału. Na całe szczęście nie jestem jednak fanką bezczynnego leżenia na piasku i morskich kąpieli, a do zwiedzania upały nie są potrzebne. W zasadzie jak sobie pomyślę o transporcie publicznym, to nawet dobrze, że ich nie było...
Jak
poruszać się po Odessie?
Co nieco
o poruszaniu się po tym mieście samochodem napisałam w poprzednim poście, ale w ramach
przypomnienia: do jazdy trzeba przywyknąć i mieć oczy dookoła drogi. Nigdy nie
wiadomo co skąd wyskoczy i jaki manewr postanowi wykonać kierowca przed nami.
Bardzo
popularny środek transportu stanowią marszrutki, które bywają przepełnione do
tego stopnia, że ostatnia osoba musi walczyć, żeby nie wypaść, kiedy kierowca
zjeżdżając na przystanek postanowi otworzyć drzwi jeszcze w trakcie jazdy. Z
kolei kiedy je zamyka i szaleje na drogach gwałtownie hamując, osoba ta jest
przygniatana przez innych i ogólnie panuje lekkie zamieszanie, ale nikt nie
jest tym zbulwersowany ani zdziwiony, też więc udawałam, że wygodnie mi z
twarzą przyklejoną do szklanych drzwi. Marszrutki jeżdżą o bliżej
nieokreślonych porach, ale zazwyczaj nie trzeba na nie długo czekać. Warto
również wiedzieć, że aby takową przywołać należy dać wyraźny znak kierowcy
czyli np. machać do niego rękami (oczywiście na przystanku), w innym przypadku
możemy zostać olani. Przejazd kosztuje 5UAH i jest płatny u kierowcy przy
wysiadaniu. Pojawia się pytanie jak zapłacić przy wysiadaniu kiedy stoimy
ściśnięci w samym tyle i nie ma przejścia? Sposób jest prosty, chociaż mało
oczywisty. Podajemy pieniądze osobie przed nami, ona podaje dalej i tak nasze
pieniądze trafiają przez 10 innych rąk do kierowcy. Kiedy nie mamy wyliczonej
kwoty kierowca wydaje resztę i tą samą drogą pieniądze do nas wracają. Proste i
trochę niewiarygodne. Kolejna sprawa to sposób wysiadania, kiedy jesteśmy w
tyle. Kierowca nie zatrzymuje się na przystankach, jeśli ktoś nie da mu
wyraźnego znaku, dlatego trzeba głośno wykrzyczeć „Zadnieeeeee!”, co chyba
znaczy „tylne”, w każdym razie – działało. Marszrutki często są w kiepskim
stanie i podczas jazdy nawet osoba nie będąca mechanikiem może zdiagnozować
różnego rodzaju usterki. Zapach spalonych hamulców i odgłos stukających części
są charakterystyczne dla tych pojazdów.
Raz
pojawił się problem ze znalezieniem odpowiedniego przystanku ze względu na to,
że każdy przechodzień kierował nas na inny. Wtedy odkryliśmy, że w Odessie
również działa Uber, chociaż jest o wiele mniej popularny niż w Kijowie i cudem
znaleźliśmy kogoś do podwózki. Tam Uberem mogą być samochody, które nie mogą
być nimi w Polsce, ze względu na zbyt niski standard. Cena to około 1zł/km
Popularnym
środkiem komunikacji są też tramwaje, które również jeżdżą kiedy chcą, za to
jest w nich mniej tłoczno i jakoś tak spokojniej.
Odiesity,
jak się z nimi dogadać?
Tak
właśnie nazywają siebie zarówno rdzenni mieszkańcy jak i ci, którzy przybyli w
te rejony i postanowili zostać już na zawsze. Podczas całego pobytu
wzbudzaliśmy niekryte zaciekawienie zwłaszcza wśród ludzi, którzy pracowali
poza centrum. A trzeba podkreślić, że mieszkaliśmy na totalnych obrzeżach.
Kilka razy zdarzyło się, że ktoś do nas podchodził i pytał skąd jesteśmy
słysząc nasz język, ale były to zazwyczaj młode osoby.
Niestety
nie mogę powiedzieć, że ze wszystkimi mieszkańcami Odessy bez problemu da się
dogadać, bo stanowiło to czasami duży problem. Sumując wszystkie sytuacje, w
których brałam udział, mieszkańców można podzielić na trzy grupy. Pierwsza
grupa to osoby, które słysząc obcy język od razu podejrzliwie patrzą, a
zapytani o cokolwiek nieco poddenerwowani mówią coś pod nosem i odchodzą.
Zdarzyło się też, że nie zostaliśmy obsłużeni w barze/restauracji poza centrum
(menu w języku angielskim poza głównymi deptakami to rzadkość, a pracownicy nie
kwapią się do obsługi). Wydaje mi się, że dogadanie się z obcokrajowcem, który
nie jest Rosjaninem to dla nich dość duży stres, dlatego wolą nie próbować. A
może po prostu się im nie chciało. Wiadomo, że dwóch ludzi chcących się
porozumieć zawsze to zrobi, choćby mieli grać w kalambury. I oni właśnie stanowią
drugą grupę. To osoby również totalnie nie znające innego języka niż ukraiński,
ale ze wszystkich sił próbujące pomóc. Przykład takiej osoby to babcia
zamiatająca chodniki, która gestykulowała całym swoim ciałem, żeby tylko
wskazać nam właściwą drogę do produktowego magazynu (sklep spożywczy) Dodatkowo
bardzo ucieszyła się, że jesteśmy Polakami. Na wyróżnienie zasługuje też młoda
kelnerka w karczmie na plaży, która stojąc przy naszym stoliku udawała kurczaka
i świnkę, dzięki czemu mogliśmy zamówić pyszny posiłek, podczas gdy było
dostępne tylko ukraińskie menu. Co prawda kebab okazał się kiełbasą, ale i tak
było smaczne. Było jeszcze wiele innych osób, dzięki którym udało nam się nie
tylko uzyskać informacje, ale również świetnie bawić podczas próby komunikacji.
Trzecia grupa to osoby znające podstawy angielskiego, czyli pracownicy knajp na
głównym deptaku, hoteli oraz nieliczni młodzi. Pamiętam sytuację, kiedy
zastanawialiśmy się w marsztutce, gdzie może być główny deptak i nagle, gdzieś
z boku usłyszeliśmy niepewny głosik „I will show you”. Najprawdopodobniej
wyhaczyła jakąś nazwę własną z naszej rozmowy i tym oto sposobem dwie
nastolatki zaprowadziły nas do określonego miejsca, po drodze jeszcze trochę
rozmawiając. Później odchodząc słyszeliśmy jak tryskając radością mówią do
siebie „jesteśmy anglistki!”, urocze.
Nowe, czy
stare? Wesołe, czy smutne?
Wiecie
jak wyobrażałam sobie Odessę oprócz tego, że jest tam gorąco? Tak jak pokazuje
ją google grafika: typowy kurort nadmorski, w którym roi się od wielkich,
zadbanych budynków, pięknych piaszczystych plaż, barów, imprezujących ludzi i
innych typowych dla kurortu rzeczy. I po części dobrze to sobie wyobrażałam,
ale te wszystkie piękne zdjęcia to tylko jedno z dwóch obliczy Odessy.
Po
wjeździe do miasta oczom ukazały się szare rozpadające się budynki. Przed
niektórymi, były zrobione prowizoryczne boiska do gry w piłkę. Na torach obok głównej drogi stały zabytkowe tramwaje, które
ozdabiały miasto, ale już od dawien dawna nie funkcjonowały. Przynajmniej tak
to wyglądało do czasu, aż do któregoś z nich wsiedli pasażerowie i pojechał.
Nie mogłam nadziwić się, jak te tramwaje mogą jeszcze jeździć, ale ten widok
mnie fascynował. Na drogach nówki kontra stare łady (a może tylko wyglądały jak
nówki przy ładach?). Jestem fanką starych samochodów, dlatego Odessa była dla
mnie rajem motoryzacyjnym. Czułam się tam jak na europejskiej Kubie. Dodatkowo dużo z tych staroci było nieco przerobionych. Zdecydowanie
pasowały do tego miasta i to pozytywnie.
Mieszkania, w którym mieliśmy spać nie znaleźliśmy. Pod podanym numerem była rozklekotana, zardzewiała brama prowadząca na podejrzane podwórko, na którym nie było śladu po czymś, co można by było nazwać mieszkaniem. Dzielnica była lekko mówiąc nieprzyjemna i bogata w zataczające się osoby. Przenieśliśmy się więc do innej, która prezentowała się nieco lepiej (spaliśmy w Hotelu Gaudi), ale raczej nie była nastawiona na turystów szukających rozrywki. Na turystów była za to nastawiona plaża i mała promenadka, ale za to turystów nie było tam prawie w ogóle. Jak wyglądało to nastawienie? Rozpadające się budki oferujące alkohol i fastfoody, na ladzie poukładane słodycze obok nich suszone ryby. Przed budkami na krzesełku wystawiony koszyk z krewetkami. W restauracji, która wyglądała tak jakby ktoś zupełnie bez gustu, na siłę chciał zwrócić na nią uwagę po menu chodziły gąsienice. Nie wszystko jednak było takie na jakie wyglądało. W jednej z rozpadających się budek miły chłopak przygotował dla nas pysznego hamburgera (50UAH). Starał się bardzo i wyszło. Niedaleko znajdowała się też karczma, o której wcześniej wspominałam. Jedzenie było przepyszne, dodatkowo obsługa okryła nas kocami (był zimny wieczór, a stoliki stały na plaży). Wszystko umilał stary pan DJ, który nie tylko puszczał piosenki, ale również je śpiewał. Bar był przygotowany na huczne i długie posiadówki, a klientami byli sami faceci, którzy wyglądali na miejscowych. Wracając późnym wieczorem widać rozstawiony namiot, w nim 5, może 10 pluszaków i ustawione puszki. Za zbicie wszystkich można wygrać maskotkę. W środku siedzi młody chłopak z nadzieją czekający na klientów, których już raczej tego wieczoru nie spotka. Oprócz sprzedawców nikogo więcej nie widać. Nie można nazwać tej dzielnicy luksusową, ale za to można odkryć tam trochę prawdziwości.
Gdzie
zatem toczy się całe życie tego miasta? Wszystko zaczyna się na ulicy o nazwie
Deribasovskaya. Jest tam cała masa knajpek, barów oraz istne tłumy ludzi. Przy
tej ulicy możemy znaleźć jedne z najdroższych ofert, ale wystarczy zboczyć
trochę z głównej drogi i rozkoszować się mniej popularnymi miejscówkami,
serwującymi równie pyszne dania, za mniejszą cenę. Polecam Coffe Croissants
gdzie serwowane są rogaliki pod różnymi postaciami, do wyboru jest dużo
rodzajów kawy no i ciasta...nie przypominam sobie, żebym jadła gdzieś lepsze
ciasto z tropikalną masą budyniową. Nie wiedziałam, że takie istnieje. Cena za
ciastko i kawę to około 100UAH. Niedaleko od głównego deptaka znajduje się
większość atrakcyjnych budowli, do których należą: Teatr Opery i Baletu w
Odessie, Bulwar Nadmorski, Pasaż, ratusz miejski, port, Schody Potiomkinowskie
(obok nich działa darmowa kolejka, gdyby komuś nie chciało się wchodzić po 192
stopniach), masa pomników (w tym pomnik Adama Mickiewicza) oraz zwracające na
siebie uwagę kamienice. Nieco dalej monaster św.Pantelejmona, dworzec kolejowy
i coś co jest obowiązkowym punktem - Bazar Privoz. Tam spotkamy się z gwarem,
tłokiem i setkami lokalnych ludzi, którzy przyszli najzwyczajniej w świecie na
zakupy. A co można kupić? Owoce, warzywa, ryby mrożone, suszone, przyprawy,
podrabiane markowe ciuchy, świeże mięso, jednym słowem wszystko.
Muszle,
glony i meduzy.
Plaża,
która znajdowała się obok naszego hotelu w pierwszy dzień była pusta, a w drugi
wszyscy się z niej zbierali, bo nadchodził deszcz. To co zwracało uwagę to
fakt, że na plaży prawie w ogóle nie było widać piasku. Plaża składała się w
większości z rozdeptanych muszli. Do brzegu dopływały kolejne glony, tworząc
barierę nie do przejścia, bo w nich zaplątane były meduzy. Ale niektórzy się
kąpali, przede wszystkim dzieci...Wśród ludzi przechadzał się mężczyzna z
zawieszonymi na rękach i szyi suszonymi rybami, gdyby ktoś zgłodniał. Gdy tylko
plażowiczów zaczęło ubywać, całą plażę przejęły mewy wyszukując resztek
pozostawionego po nich jedzenia i wyłudzając jedzenie od tych, którzy jeszcze
nie zdążyli się zebrać.
Istny
cyrk
Najsmutniejszym
widokiem, który niestety był nieodłączny podczas przechadzania się po
miejscach, w których mieszkańcy spodziewali się turystów, były wykorzystywane
zwierzęta. Mini zoo przy restauracji, gdzie małpy, kangury i jaszczurki
siedziały za przeszkloną szybą w pomieszczeniach około 2x1. Na środku przejścia
stała mała klatka ze zrezygnowaną kapucynką, do której od czasu do czasu
podbiegały uśmiechnięte dzieciaki. Obok małe oczko wodne, którego przestrzeń
dzieliły ze sobą ściśnięte łabędzie i żółwie, a na głównym deptaku dużą
popularnością cieszyły się przebrane w różowe ubranka kucyki, które przez cały
dzień woziły na sobie małe księżniczki. I koń przemalowany na kucyka
Ponny...trzeba przyznać, że to dość niecodzienny i przykry widok, szczególnie
kiedy dosiada go około 23 letni chłopak i z dumą kroczy przez miasto prowadzony
na lonży. Lubię jazdę konną, ale to w żadnym wypadku nie przypominało zdrowego
sportu.
Wypłynąłem
na suchego przestwór oceanu...
Pamiętacie
słynne „Stepy Akermańskie” Mickiewicza? Ja też nie, ale pobyt w Białogrodzie
nad Dniestrem to świetny powód, żeby je sobie przypomnieć. Właśnie w tych
rejonach napisał swoje dzieło nasz polski poeta, ale nie po to warto tam
pojechać. Znajduje się tam Twierdza Akerman z przełomu XIII i XV wieku i
zapewniam, że warto pofatygować się do niej te 80km z Odessy. Najlepiej
przyjechać z samego rana, kiedy nie ma jeszcze zbyt dużo zwiedzających i
cieszyć się pięknymi widokami, siedząc na murach fortecy. Teren do zwiedzania
jest dość duży, ale nie da się nie zauważyć straganów z pamiątkami, jedzeniem
itd. itp. Osobiście wolę, kiedy opuszczone miejsca są opuszczone, a nie
pożerane przez turystykę, ale i tak warto. Wstęp około 50UAH.
Przykro patrzeć jak te biedne zwierzęta są męczone. Pamiętam, jak w Bułgarii facet chodził z małym krokodylem na ręku. Zwierzę miało taśmą oklejoną paszczę. Twierdza wydaje się bardzo interesująca. Lubię takie miejsca :)
OdpowiedzUsuńUkraina nic dodać nic ująć! Miałam przyjemność być we Lwowie i pamiętam te Marszturki. Przejazd nią to całkiem ciekawe doświadczenie :D
OdpowiedzUsuńOdessa...nigdy nie brałam jej pod uwagę planując podróże. Chyba muszę to zmienić. Dziękuję za inspirację. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń