Samochodem po Ukrainie – 1353km wzlotów i upadków



Niewiele osób rozważa opcję podróżowania po Ukrainie samochodem. Z zasłyszanych i przeczytanych opinii wnioskuję, że większość boi się takiego przedsięwzięcia ze względu na powszechnie panującą opinię o okropnym stanie dróg. Obawy nie wzięły się z powietrza, ale nie dajmy się zwariować. O co zapytali mnie znajomi, ubezpieczyciele i osoby, z którymi miałam przyjemność podzielić się planami o przemierzeniu tego kraju własnym samochodem?
1) Samochodem? Przecież tam dróg nie mają.
2) Samochodem? No to zawieszenie szlak trafi.
3) Samochodem? Przecież Ci go ukradną, w najlepszym wypadku tylko obrabują
4) Na Ukrainę? Przecież tam jest wojna, a blondynki porywają.

Miałam już małe doświadczenie, które zyskałam podczas podróży do Lwowa , chociaż wiadomo – wschód kraju nie musi równać się zachodowi, a podczas podróży przekonałam się, że już na pewno nie równa się jego południu! Jedno jest faktem. Ludzie boją się Ukrainy, bo niebezpiecznie, bo nas tam nie lubią, bo dziko i niecywilizowanie. Większość w ogóle nie bierze pod uwagę wybrania się do naszych wschodnich sąsiadów, a już na pewno nie na własną rękę no i broń boże własnym samochodem!

Postanowiłam sprawdzić, czy obawy są słuszne, bo fascynował mnie ten nieco dziewiczy kraj. W dwuosobowym składzie przejechaliśmy około 1353km po ukraińskich drogach i myślę, że spokojnie mogę powiedzieć co nieco o tym, czy faktycznie jest to aż tak niebezpieczna i szalona wyprawa. A w zasadzie opowiem o tym, gdzie czułam się pewnie, a w których momentach przysięgałam, że gdybym wcześniej wiedziała co mnie czeka, nigdy nie wzięłabym samochodu. Chociaż wiadomo, z perspektywy czasu miło wspomina się momenty, w których był stres, adrenalina i niewiedza.

Jako bonus na końcu dodam parę słów o „drodze przez piekło” - nadałam jej tą dumnie brzmiącą nazwę nie bez powodu. Wszystko zawdzięczam temu, że nasza trasa marzeń nie prowadziła tylko przez Ukrainę, ale również Mołdawię, aż do Rumunii.



Droga z Polski do Kijowa

Zaczynamy na przejściu granicznym w Korczowej (tam też mogliśmy zakończyć podróż, bo po około 14 godzinach czekania okazało się, że nie mam podbitego przeglądu – nie będę się na ten temat rozpisywała, bo w takim wypadku nikt nie wjedzie na teren Ukrainy, a nam udało się to można powiedzieć przez przypadek). Polecam również przejście w Hrebenne, bo niezależnie od tego, które przejście wybierzemy, drogi prowadzące do Lwowa są w stanie bardzo dobrym. Przejeżdżamy przez Lwów i wskakujemy na drogę E40, która wiedzie prosto do Kijowa.
Szczerze mówiąc sama nie spodziewałam się aż tak dobrej drogi. Prawie przez cały czas mamy do dyspozycji dwa pasy, dobre oznakowanie, co jakiś czas ledowe tablice z temperaturą powietrza i temperaturą drogi (50 stopni). To co lekko niepokoiło to mnóstwo różnorakich części samochodowych na poboczach i czasem niespodziewanie na drodze pojawiały się krowy, ale to zdarzało się tylko podczas przejazdu przez wioski. Na parkingach co jakiś czas dostępne były betonowe kanały, w razie jakby się coś zepsuło. Widziałam dużo sytuacji, kiedy kanały te były zajęte i usilnie przywracano na nich do życia zabytkowe pojazdy, bo jak wiadomo Ukraina z takich słynie i nie jest to mit. Częstym widokiem na drodze były też rozjechane psy, a podczas przejazdu przez miasta piękne cerkwie (idealne zestawienie). Podsumowując: jeśli chcesz jechać do Kijowa samochodem nie masz się czego obawiać, drogi są w porządku! A po mieście najlepiej poruszać się metrem, ale to opisałam TUTAJ














Droga z Kijowa do Odessy

Tutaj też zaczęło się całkiem obiecująco. Oczywiście nie sposób przeoczyć towarzyszące przez całą drogę pola słonecznikowe i czarnoziemy. Droga E95 na pierwszych 100km była tak dobra, że ponosiła fantazja, że tak będzie już zawsze. Po tych 100km nawierzchnia nieco się pogorszyła. Jeżeli miałabym to teraz oceniać, to droga była nadal dobra, ale nieco gorsza od poprzedniej. Wszystko przez to, że po przejeździe po mołdawskich drogach mam już zupełnie inną skalę oceny ich jakości. Na szczęście zapisywałam wszystko na bieżąco i wiem, że wtedy stanowiła ona problem. Nie ze względu na dziury, a wręcz przeciwnie. W dalszym ciągu były dwa pasy, tyle że ten prawy często wyglądał tak, jakby go ktoś zmarszczył. Robiły się na nim fałdy z asfaltu. Nie wiem jak to inaczej ująć. To nieco spowalniało, chociaż inni kierowcy (prawdopodobnie znali drogę na pamięć) jechali po niej nadal 100/h, albo i więcej. Przemierzając właśnie tą drogę zostawiłam na barierce lakier z 4 elementów prawego boku samochodu, ale nie traktuję tego jako wydarzenie, które w Polsce na pewno nie miało by miejsca. Czasem zdarza się, że ktoś zajeżdża Ci drogę i uciekasz lekko na prawo, żeby uniknąć stłuczki. A że akurat tam była mulda, która wybiła nas na barierkę no cóż...to już może trochę bardziej ukraińskie. W każdym razie to był pierwszy i jedyny raz, kiedy coś uszkodziło się w samochodzie, co jest bardzo zabawne, bo jakby na to nie patrzeć była to jedna z lepszych dróg.



Tak właśnie wyglądała droga dojazdowa. Drogi w samej Odessie były raczej dobre, ale tam coś innego bardzo uprzykrzało życie i osobom o słabych nerwach radzę przygotować się psychicznie na mały stresik. Kierowcy...jak ja uwielbiam tą mentalność, kiedy wszyscy zajeżdżają sobie drogę, trąbią, wpychają się, zatrzymują na torach, na rondzie jednopasmowym nagle ktoś Cię wyprzedza. Po pewnym czasie już w ogóle zapominasz o tym, że masz kierować się tam gdzie prowadzi nawigacja i kierujesz się tam gdzie pędzi tłum, bo masz wrażenie, że inaczej zginiesz. Zaczynasz czuć się jak w grze wyścigowej, w którą grają sami nowicjusze z kiepskimi samochodami, którym nie żal jest ich rozwalić, byleby Cię wyprzedzić. Gdzieniegdzie na środku tego wszystkiego stoi dumnie policjant i usiłuje kierować ruchem, ale tak naprawdę nikt nie zwraca na niego uwagi. No dobra, trochę przesadziłam, ale takie właśnie było pierwsze wrażenie. Po chwili jazdy da się do tego przyzwyczaić, a kluczem do sukcesu jest skupienie się i wykonywanie sprawnych manewrów w momencie, gdy ktoś nagle wykona ruch, którego się nie spodziewaliśmy.



Nadzieja umiera ostatnia – totalne południe Ukrainy

Ciężko mi opisać to co zobaczyłam na południu Ukrainy, bo domyślam się, że większość osób nie jest sobie w stanie tego wyobrazić, a przynajmniej moje wyobrażenia przerosło to kilkukrotnie. Nie sądziłam, że coś takiego można oznaczyć na mapie jako drogę. Zacznijmy od tego, że z Odessy wybraliśmy się do Białogrodu nad Dniestrem, żeby zobaczyć słynną twierdzę Akerman. Droga do twierdzy była co jakiś czas pofałdowana, ale dało się bezpiecznie jechać. Schody zaczęły się przy trasie z Białogrodu do Bołgradu, gdzie mieliśmy przekroczyć granicę z Mołdawią. Po kawałku w miarę dobrej drogi, droga się skończyła. Brak asfaltu, kamienie i olbrzymie dziury jedna koło drugiej zmuszały do zatrzymania się i zastanowienia jakby tu przejechać, żeby nie rozwalić miski z olejem. Później po około pół godzinnej męce robił się kawałek drogi asfaltowej (około 3km), w której również były dziury, ale nie aż takie. Następnie oczom ukazywała się istna nówka, droga z marzeń. Wtedy to wracały nadzieje, że na pewno droga z dziurami bez asfaltu to był tylko kawałek, którego nie zdążyli zrobić. Nie był. Nówka droga ciągnęła się maksymalnie przez 5 km i nagle wszystkie marzenia znikały. Znów pojawiała się droga bez asfaltu, z coraz większymi dziurami. I tak było przez 170km. Bardzo zła droga, średnia droga, wspaniała droga, bardzo zła droga, średnia droga....oczywiście cała trasa z przewagą bardzo złej.

Drogi na Ukrainie
Stan dróg na Ukrainie

Drogi w Odessie Ukraina
Drogi na południu Ukrainy










toalety na UkrainieNie mogłabym pominąć tematu toalet na Ukrainie. Po pobycie w Gruzji nie zadziwiło mnie to, że WC to po prostu dziury w podłodze i niejednokrotnie brak jakichkolwiek zasłon. Wszystko jest zrobione tak, że po wejściu można podziwiać wszystkich w trakcie korzystania z toalety. W wielu miejscach wprowadza się już normalne WC, ale wtedy można spotkać się z instrukcją obsługi (zdjęcie). Zabawne, ale kiedy mieszkałam w Niemczech z większą ilością Ukraińców i była wspólna toaleta, to czasem widziałam ślady butów na desce...już wiem dlaczego.


Przejście graniczne Ukraina – Mołdawia

Niby przejście na zadupiu, niby nie tak dużo samochodów, ale granica Ukrainy to granica Ukrainy – swoje trzeba odstać. Około 2 godzin spędziliśmy na przejściu granicznym w Bołgradzie, ale później wszystko ruszyło dość sprawnie. Przebieg ten sam jak przy przejściu granicznym z Polską, czyli praktyka karteczki, na której trzeba zebrać 3 pieczątki (kontrola samochodu, kontrola osobista, kontrola dokumentów samochodu). Oczywiście zostaliśmy zapytani czy nie wywozimy nielegalnych rzeczy takich jak gaz pieprzowy, który akurat mieliśmy ze sobą (mógł się przydać w rumuńskich górach i jak na złość na każdej granicy pytali czy przypadkiem go nie mamy), ale go nie znaleźli. Podczas kontroli osobistej Kubie chcieli ogolić brodę, bo nie widzieli podobieństwa ze zdjęciem paszportowym – warto dbać o odświeżanie swojego wizerunku w dokumentach. Po odprawie jedzie się około 2 kilometrów i następuje kontrola mołdawska. Po drodze spotkaliśmy miłych panów zasypujących kamieniami dziury, którzy poinformowali, że opłaty za drogi mołdawskie uiszcza się przy kontroli granicznej. Koszt, który każdy musi pokryć wjeżdżając na Mołdawię samochodem to 5 euro. Na drogi. Co prawda przez Mołdawię jechaliśmy tylko kilkadziesiąt kilometrów, ale była to najgorsza droga świata. Fałdy były tak wielkie, że nie sposób było ich ominąć, a dziury tak głębokie, że jedna pomyłka i po samochodzie, ale krajobraz całkiem ładny. Winogronka, bezkres pól, piękna pogoda...

Szczególnie spodobały mi się wioski i ich osobliwy klimat, ale o tym w poście o kolorach Siedmiogrodu.


Drogi w Mołdawii
Mołdawskie drogi







Winogrona w Mołdawii










Winogrona w Mołdawii

Copyright © 2016 Wild Heart Tour , Blogger