Dzika Europa ukryta w Delcie Dunaju
9/25/2017
Często wyobrażałam sobie
miejsce na końcu świata, w którym mogłabym odpocząć od zgiełku, cieszyć się
nieskażoną przyrodą i pięknymi widokami, których nie zakłócało by stado
turystów. Nigdy nie spodziewałam się, że takie miejsce znajdę właśnie w Rumuni.
Z czym tak w ogóle kojarzy się ten kraj? Rumunia kojarzy się z Rumunami.
Poniekąd to bardzo trafna odpowiedź, ale dlaczego Norwegia nie kojarzy się z
Norwegami, Chorwacja z Chorwatami, a Hiszpania z Hiszpanami? Odpowiedź jest
prosta, ludzie nic nie wiedzą o Rumunii oprócz tego jak nazywają się jej
mieszkańcy, choć i tych myli się często z Romami. Co za tym idzie dla
większości Cyganie i Rumuni to jedno i to samo, wszyscy kradną, żyją w biedzie,
dziczy i biada temu, kto odważy się stąpać po ich ziemiach. A ja Wam powiem, że
Rumunia to europejski, nieoszlifowany diament przepełniony cudami natury,
życzliwymi ludźmi, legendami i niesamowitą aurą. Nie wszyscy ten diament mogą
dojrzeć, bo ukryty jest pod grubą warstwą stereotypów, dlatego zachęcam do
odłożenia ich na bok i zapoznania się z piękną, tajemniczą Rumunią.
Ten post poświęcony jest
Delcie Dunaju, a dokładniej miejscowości na końcu świata, do której nie da się
dojechać samochodem, ani żadnym innym pojazdem. Można tam jedynie
dopłynąć...czyż nie brzmi wspaniale? Sulina wraz z całą Deltą pozostaje jednym
z najdzikszych miejsc Europy i to wcale nie dlatego, że żyją tam
niecywilizowane kolonie pradawnych ludów. Ludzie żyją tam w zgodzie z naturą, szanują
ją i dlatego fauna i flora pokochała te tereny obdarowując je niezliczoną
ilością unikalnych gatunków ptactwa i roślin. Jeżeli ptaki i rośliny brzmią
nieciekawie, to dzikie konie i wielkie muszle na pewno podziałają na
wyobraźnię.
Do czego potrzebna jest
Tulcza?
Tulcza to miejscowość, z
której startują wszystkie promy do Suliny, dlatego dotarcie do niej jest
kluczowym elementem wyprawy. Ja (jak pisałam we wcześniejszych postach) do
Rumuni dotarłam samochodem przez Ukrainę i Mołdawię co nie było najlepszym
pomysłem, ale jednak się udało. Żeby dotrzeć do Tulczy trzeba przeprawić się
promem z miejscowości Gałacz (bez obaw, na razie to tylko 15 minut płynięcia).
Promy pływają co około pół godziny i nie są szczególnie drogie, a na jeden
wchodzi około 30 osobówek i 3 tiry no i oczywiście osoby bez samochodów. Po
przeprawie pozostaje 1,5 godziny prostej, dobrej drogi, która prowadzi do Tulczy. Zaskoczyło mnie to, że mimo późnej pory każda nawet najmniejsza wioska
tętniła życiem. Bardzo dużo młodzieży przechadzało się z piłkami w rękach, inni
siedzieli w dość licznych grupkach dyskutując na świeżym powietrzu.
Tulcza jest prawdopodobnie
dość ciekawym miastem do dłuższego pobytu, a przynajmniej czytałam dużo
relacji, w których była chwalona. Ja zobaczyłam ją tylko pobieżnie i mimo że
prezentowała się bardzo dobrze to nie zatrzymała mnie na dłużej.
Przeprawa promem
Tulcza-Sulina praktycznie
Promy do Suliny odpływają
codziennie o godzinie 13:30, a podróż zajmuje około 4 godzin. Jest to najtańsza
opcja dotarcia do tego miejsca, ale równoznaczna z tym, że musimy zostać w
Sulinie na noc. Powrotny prom startuje codziennie o godzinie 7:00. Wszystkie
informacje zawarte są na stronie http://romaniaandmoldova.com/romania/northern-dobrogea/danube-delta/danube-delta-ferries-and-hydrofoils/.
Warto zapamiętać, że promy te nazywają się Navrom. Bilety są do zakupu
bezpośrednio przy deptaku, blisko którego są zacumowane. Koszt to około
45LEI/os w jedną stronę. Powrotny bilet wystarczy kupić w Sulinie pół godziny
przed startem.
Droższą opcją jest podróż
łódką, ale dzięki temu jest się na miejscu o wiele szybciej. Koszt podróży
łodzią to około 60LEI/os. Startują one o różnych porach, ale na wszystkie
pytania i wątpliwości na miejscu odpowiadają chętnie ARBDD Tulcea (Instytut
Badań zajmujący się biosferą Delty Dunaju). Siedziba znajduje się przy deptaku
obok portu i mówią tam dobrze po angielsku.
Osobiście wydaje mi się, że
lepiej wykupić rejs łódką już w samej Sulinie. Wpływa się wtedy w odnogi Dunaju
i można zobaczyć więcej ciekawych rzeczy, a podróż z samej Tulczy odbywa się
głównym i uczęszczanym szlakiem, który nie może się równać z bocznymi pod
względem doznań wizualnych.
Dla zmotoryzowanych: koło
portu są parkingi, ale ciężko znaleźć wolne miejsce. Jeżeli płyniecie na
weekend (my wypływaliśmy w piątek i wracaliśmy w niedzielę rano) to można
zagadać z ludźmi ze wspomnianego wyżej ARBDD Tulcea, czy nie udostępnili by
parkingu dla pracowników. W weekendy ich parking stoi prawie pusty, a dodatkowo
jest strzeżony.
Kierunek: koniec świata!
Plecak na plecach, w ręce
namiot, śpiwór i woda. Na statku bardzo dużo ludzi. Dostrzegam, że również mają
plecaki i dodatkowo wielkie torby. Mimowolnie nasuwa się myśl, że jednak
zmierzam do gwarnego, turystycznego miejsca i nici z planów o spokoju i
poczuciu, że jestem gdzieś z dala od wszystkich...znowu wszędzie będą turyści...Cóż,
na szczęście się pomyliłam. Większość z tych ludzi to mieszkańcy Suliny oraz
małych miejscowości, przy których statek zatrzymywał się po drodze. W torbach
było jedzenie i rzeczy codziennego użytku. Zaciekawiona podbiegłam do burty,
gdy statek zacumował. Na brzegu stali już zadowoleni członkowie
rodzin/przyjaciele, którzy ochoczo rzucali się do pomocy w rozładunku. W
mniejszych wioskach w otoczce prowizorycznego pomostu wyglądało to
spektakularnie. Podczas 4 godzinnej trasy przewinęła się cała masa wędkarzy w
różnym wieku, którzy przyczajeni w swoich łódkach cierpliwie czekali.
Przewinęło się też sporo motorówek i innych statków, bo nie tylko do Suliny
Dunaj prowadzi. Innym popularnym kierunkiem jest np. Sfantu Gheorge, ale to już
dłuższa wycieczka.
Nocleg znajdzie was sam
W Sulinie każdy
przypływający prom, który jest potencjalnym dostawcą turystów wita poczet
mieszkańców dzielący się na ludzi rozdających ulotki oraz bezpośrednio
proponujących nocleg. To dla nich świetny biznes, bo gdzieś spać trzeba. Ceny
są przeróżne i zależą głównie od umiejętności targowania, a nie od jakości
pokoju.
Z centrum i przystani do
plaży jest około 25 – 30 minut na nogach, a przy plaży jako tako nie ma miejsc
noclegowych, ani żadnych domów. Namiotu też nie można rozbijać gdzie popadnie,
bo Delta Dunaju to Rezerwat Przyrody. Można natomiast zapytać mieszkańców, czy
byłoby problemem rozbicie się u nich w ogródku. Podobno zazwyczaj nie mają nic
przeciwko, ale jeśli ktoś nie chce nadużywać gościnności i chce mieć mimo
wszystko blisko do plaży (my) to jest jedno takie miejsce. Żeby tam dojść
trzeba kierować się w stronę plaży i jakieś 500m za cmentarzem skręcić w prawo.
To domek pewnego rastamana, który za drobną opłatą (20LEI) udostępni kawałek ziemi,
kuchnię polową, stare ale jare rowery oraz prysznic i toaletę z pająkami. Jeśli
jest ktoś kogo to zniechęciło, to założę się że nigdzie indziej nie dostaniecie
na powitanie kolacji z płaszczki oraz powitalnej palinki z gospodarzami i ich
przyjaciółmi. Nadal nie umiem opisać smaku płaszczki, ale dobrze zagryzało się
nią ponad 80% alkohol.
Transport
Praktycznie wszystkie
samochody, które znajdują się w tej miejscowości to taksówki, które służą
głównie do przewożenia ludzi na plażę i z plaży. Reszta porusza się łódkami i
rowerami. W centrum jest wypożyczalnia rowerów (25LEI/dzień), ale niektórzy
miejscowi udostępniają swoje rowery przy okazji zakwaterowania.
Jak jest w Sulinie?
Sulina to kilka światów,
które idealnie ze sobą współgrają. Połączenie rzeczy „na potrzeby turysty” z
naturalnym biegiem życia tej małej miejscowości to prawdziwy sukces.
Późniejszym popołudniem z plaż znikają wszyscy turyści, a pojawiają się grupki
bawiących się ze sobą psów i mewy. W weekendowe noce plaża jest nieco bardziej
żywa, ze względu na organizowane tam beach party. Mimo tego wystarczy odejść
gdzieś na bok i już mamy błogi spokój, a ten kto raz popatrzy w nocne niebo już
zawsze będzie za nim tęsknił.
W dzień plaża jest
zapełniona, ale tylko tam, gdzie są parasolki i leżaki. Wystarczy odejść kilka
metrów w bok i na horyzoncie nie ma nic innego niż morze przed nami, za nami
odnogi Dunaju i przycumowane do brzegu łódki oraz tysiące wielkich muszli.
Część tych widoków można oczywiście podziwiać z leżaka, pod parasolem i całe
szczęście, że większość ludzi wolała tak właśnie spędzać czas. Lepiej dla
fanatyków spokoju i nieskażonej natury. Polecam wybrać się na plażę rowerem i
od razu bez zbędnego beduizmu dojechać do dziewiczego miejsca (byle nie za
daleko, bo na końcu znajduje się wstęp na teren bazy wojskowej, a w zasadzie
zakaz wstępu).
Morze jest ciepłe i
niewiarygodnie płytkie. Podczas przejażdżki motorówką, gdzieś na morzu jeden z
chłopaków płynących na motorówce obok wyskoczył do wody. Miał jej trochę ponad
kolana. Mimo to można natknąć się na niewiarygodnie wielkie okazy meduz (prawie
przy brzegu).
Całe życie toczy się
nieustannie przy deptaku obok portu, gdzie znajduje się kilka restauracji,
sklepików i piekarnia (pieką pysznie!) Na każdym restauracyjnym ogródku siedzą
ludzie, wesoły pan z harmonią dosiada się do stolika obok i zaczyna śpiewać
szanty, radośnie dołączają do niego inni goście. Po kilku piosenkach idzie
dalej wzdłuż portu i pozostawia za sobą coraz to cichszą melodię. Z restauracji
obok wybiegają goście weselni dając kolejne przedstawienie. Przygarbiona babcia
zatrzymuje się koło murka, na którym siedzę, patrzy na mnie i serdecznie się
uśmiecha jakby chciała powiedzieć „Widzisz dziecko, jestem tutaj szczęśliwa”.
Po opuszczeniu głównego
deptaka cisza. Krowy i konie chodzą samotnie swoimi drogami i wszystko wskazuje
na to, że gwar, którego było się przed chwilą świadkiem to urojenie osoby,
która tak długo przebywała bez towarzystwa, że postanowiła go sobie wymyślić.
Ale to nie urojenie, to po prostu Sulina.
Spacerując warto zajrzeć do
starej latarni morskiej. Jest w środku lądu, bo morze z roku na rok coraz
bardziej się odsuwa. Warty uwagi jest też cmentarz, podobno leży tam
księżniczka, piraci, a nawet nasz rodak.
Rejs w odnogi Delty Dunaju
To jest element obowiązkowy.
Nie poznamy Delty nie zapuszczając się w jej odnogi, a najlepiej zrobić to na
prywatnej wycieczce, którą oferuje wielu mieszkańców. Wtedy mamy zagwarantowane
, że zobaczymy tak bardzo pożądane pelikany, dzikie konie i będziemy mogli doświadczyć
przepłynięcia wąskimi kanałami wśród trzcin. Taka opcja gwarantowana jest dla
osób, które nie mają ograniczeń finansowych.
Dla osób spłukanych
pozostaje opcja zwiedzenia odnóg ze zorganizowaną wycieczką. Nie trudno taką
znaleźć bo reklamy są rozstawione niemalże na całym deptaku wzdłuż portu, ale
trudno znaleźć taką, która będzie wystarczająco długa, tania i zobaczymy
pelikany! Większość organizatorów mówiła: nie będzie już dzisiaj pelikanów. Nie
wiedziałam czy chodzi o to, że nie chcą mi ich pokazać, czy pora była zbyt
późna, ale nie można się poddawać. W końcu ktoś odpowiedział: Będą pelikany! I
faktycznie były i to dużo pelikanów, czaple, jakieś inne dziwne ptaki, latarnie
morskie, wrak statku, podróż przez tunel z traw i zachód słońca nad Dunajem...Wycieczka
trwała 2 godziny. To stosunkowo dość krótko, ale jak widać wystarczająco, żeby
uszczęśliwić. Numer telefonu do organizatora wycieczki, w której brałam udział znajdziecie na zdjęciu poniżej. Niestety na fotografowanie ptaków miałam za słaby aparat, ale na prawdę było warto.
Rumunia to moja miłość absolutna. Do Delty Dunaju jednak nie udało się dojechać. Chociaż coś czuję, że w najbliższym czasie to się zmieni :)
OdpowiedzUsuńA mi właśnie Rumunia kojarzy się z naturą i nieskażoną niczym przyrodą :). Powiem Ci nawet, że kilka lat temu na 7 osób w moim dziale aż 3 jechały na wakacje właśnie do Rumunii!
OdpowiedzUsuńNo proszę, całkiem pokaźna liczba! :) Ja niestety często spotykam się z niedowierzaniem i ogólną nieznajomością tego kraju.
UsuńMoże to i koniec świata, ale za to jaki piękny! Też się zachwyciłam Rumunią, zwłaszcza całkowicie nieturystycznymi miejscówkami, gdzie życie płynie dawnym nurtem. Delta Dunaju jest niesamowita! Dzięki za praktyczne wskazówki - dużo ułatwią, kiedy tam wrócę :)
OdpowiedzUsuńNawet już siebie zaczynam podejrzewać, że mnie (psychicznie) stać na takie szaleństwo jak wyprawa do Rumunii. Jeszcze jak się taką rekomendację przeczyta, faktycznie puszczają jeszcze jakieś hamulce, co mówią, że może jednak trochę za daleko, nie byłaś, nie znasz języka. Już sama nie wiem czego się po sobie spodziewać!!!
OdpowiedzUsuńNiech hamulce puszczają do końca i w drogę! :) A języka do komunikacji nie potrzeba, najlepsza jest mowa ciała i banan na twarzy :D
UsuńNie byłam nigdy w Rumunii ale bardzo spodobał mi się ten wpis. Zdjęcia cudne. Może kiedyś się tam wybiorę.
OdpowiedzUsuńBardzo polecam się wybrać i odkrywać :)
UsuńNa Mazurach też znadzie się dużo takich dzikich miejsc. Piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńKeep this going please, great job!
OdpowiedzUsuń