Najpiękniejsza wioska Kazachstanu i konna wyprawa do Kolsai
7/29/2018
Nocleg w popularnej, górskiej wiosce Saty? Nieee, to zbyt proste (no dobra zbyt trudne, bo okazało się, że nie ma miejsc noclegowych). Może by tak nocleg u kazachskiej rodziny w wiosce, której nie ma na mapie? Sama w życiu nie wpadłabym na taki pomysł. Na szczęście najlepsze pomysły wymyśla mój ulubiony przyjaciel pan Przypadek i tym razem również nie zawiódł. Teraz mogę podzielić się z wami wskazówkami dotyczącymi dotarcia do odizolowanej, pięknej i klimatycznej kazachskiej wioski. Co więcej. Przed wyjazdem wszyscy mówili, że do jeziora Kolsai to konno się nie jeździ, że tam to tylko przejażdżka wokół jeziora na zasadzie kiepskiej atrakcji dla leniwych. Nic bardziej mylnego!
Kurmeti, alternatywa dla Saty
Kurmeti to wioska, o której nie
miałam pojęcia i patrząc po prawie zerowej ilości artykułów na
jej temat wnioskuję, że niewiele osób się nią interesuje. To
bardzo malutka wioska, która na mapie mobilnej widoczna jest dopiero
po maksymalnym przybliżeniu. I to nie na każdej mapie. Znajduje się
około 7km od dość popularnej wioski Saty, jest od niej znacznie
mniejsza i rzadziej traktowana jako baza wypadowa w góry. Na próżno
szukać tam normalnego sklepu, czy też restauracji. Zdziwieni będą
Ci, którzy spodziewają się jakiegokolwiek luksusu lub chociażby
hostelu. Nie ma. Jest za to tradycyjne kazachskie jedzenie, możliwość
przebywania non stop z miejscowymi, krajobrazy powalające z nóg no
i niesamowite dzieciaki, które swoją zaradnością przebijają
niejednego europejskiego karierowicza. Można też pojeździć konno
po malowniczych terenach i trochę się wyciszyć spoglądając na
wiecznie ośnieżone górskie szczyty w oddali.
Jak dojechać do Kurmeti i jak znaleźć tam nocleg
Ciężko stworzyć prostą odpowiedź
na to pytanie. Zacznę od opisania serii przypadków, które mnie tam
sprowadziły, a na koniec będą małe podpowiedzi jak można to
zrobić nieprzypadkowo.
Historia miała swój początek już w
Kanionie Szaryńskim, o którym pisałam w poprzednich postach. Miły
pan z ciężarówki zawiózł nas na przystanek, znajdujący się na
rozwidleniu dróg. Na wprost droga prowadziła do Kegen, natomiast w
prawo był wymowny znak z napisem Kolsai. Nie dajmy się zwieść, że
to blisko.
Na stopa/autobus czekaliśmy dość
długo, a ruch był tak niewielki, że zaczęliśmy przeliczać
zapasy żywności i planować swój ewentualny nocleg na wspomnianym
wcześniej przystanku. Chwilę później dołączyła do nas para
kazachskich autostopowiczów. Zmierzali tam gdzie my. Prawdopodobnie
dotarli do wyznaczonego miejsca, my natomiast zostaliśmy rzuceni
zupełnie gdzie indziej.
Pomoc zaoferował pewien mężczyzna,
którego samochód po brzegi wyładowany był napojami gazowanymi i
słodyczami. Oczywiście nie zabrał nas za darmo, ale nie chcąc już
dłużej czekać zapłaciliśmy po kilka tenge i pojechaliśmy. Po
kilkunastu kilometrach skończyła się droga, zaczęła się ulewa.
Na tej beznadziejnej jakościowo drodze postawiono punkt sprawdzania
paszportów. W końcu niedaleko za górami znajduje się już
Kirgistan. To dodatkowo zwiększyło aurę tajemniczości i wzrosło
poczucie brnięcia w całkiem inny, odizolowany i niedostępny świat.
Po drodze mijaliśmy bardzo dużo malutkich wiosek, z nadzieją
wyczekując miejscowości Saty, w której chcieliśmy przenocować.
Droga okazała się bardzo długa. Jechaliśmy około 2h, a na końcu
pomimo odwiedzenia kilku miejsc noclegowych, okazało się, że
wszystkie są wypełnione po brzegi. Przynajmniej przepiękne
krajobrazy dodawały otuchy i podnosiły poziom szczęścia, który w
żadnym wypadku nie odpowiadał poziomowi naszego wypoczęcia i
poczucia komfortu.
- Albo zostajecie, albo jedziecie
dalej ze mną i zostaniecie na nocleg w mojej wiosce. - nasz
kierowca przedstawił nam jasno opcje, które nam zostały.
Mimo, że dał nam wybór,
wyboru raczej nie mieliśmy. Pozostanie w Saty byłoby ryzykowne.
Brak noclegu, brak możliwości wydostania się z wioski i brak
namiotu. Nie brzmiało to zbyt dobrze. Pojechaliśmy więc dalej,
rozmyślając ciągle o tym w co się pakujemy. Byliśmy oddaleni o
jakieś 4h jazdy samochodem od większego miasta, głodni, bez
zasięgu i zmierzaliśmy do miejsca, którego nie znajdowała nawet
mobilna mapa. Jakieś 3 razy przejeżdżaliśmy przez niewielką
rzekę, droga prowadziła też przez pola i niewielkie zarośla.
Po kilkudziesięciu minutach jazdy już
nie czułam zaniepokojenia. Byłam głodna, zmęczona i wiedziałam,
że gorzej już nie będzie. Miałam rację. Było tylko lepiej.
Po przyjeździe powitała nas żona i
dzieciaki. Dostaliśmy ogromny pokój w murowanym domu, który jak na
standardy wioski był bardzo dobrze utrzymany. W środku było pusto
i zimno. Dom składał się z pokoju gościnnego wyposażonego w
stół, sofę, krzesła i rolety wykonane nieporadnie z mapy świata
(w zasadzie okna były zaklejone mapą świata, ale wyglądało to
całkiem inspirująco). W kuchni stało kilka szafek, w pokoju obok
telewizor, w kolejnym jedno łóżko, a w przedsionku piekarnik i
umywalka. Łazienki oczywiście nie było, a toaleta znajdowała się
na zewnątrz w formie drewnianego ogrodzenia z dziurą w ziemi. Życie
rodzinne toczyło się w małym blaszanym domku stojącym naprzeciw
tego murowanego. W murowanym rodzina korzystała głównie z
piekarnika i telewizora. Poza tym dom ten prawdopodobnie czekał na
potencjalnych odwiedzających.
Do Kurmeti można dostać się własnym
środkiem transportu, którym powinien być samochód 4x4. Początkowo
jedzie się drogą, która prowadzi również do jeziora Kolsai (do
którego można dojechać nawet zwykłym samochodem, droga jest
szutrowa), przed punktem poboru opłat należy odbić na prawo i tam
już zaczyna się droga, którą lepiej pokonać większą maszyną.
W szczególności ze względu na przejazd przez rzekę.
W przypadku braku samochodu warto łapać
stopa z miejsca gdzie krzyżuje się droga A-351 z P-16 i prosić o
podwiezienie do Kurmeti np. za dodatkową opłatą lub zabrać się
kimś kto jedzie do jeziora Kolsai, wysiąść odpowiednio wcześnie
i udać się na trekking zmierzając do wioski. Jeżeli nie uda się
złapać nikogo zmierzającego w to miejsce, to najlepiej pytać o
podwózkę do miejscowości Saty (w sezonie wakacyjnym jeździ tam
więcej turystów, a co za tym idzie większa szansa na złapanie
stopa, ale też mniejsza na znalezienie noclegu). W Saty można
zacząć poszukiwania osoby, która będzie chętna zawieźć do wsi
Kurmeti. Prawdopodobnie każdy napotkany będzie skory do pomocy.
Niestety nie mam dokładnego adresu
rodziny, u której spałam, ale wioska jest tak mała, że powinno
wystarczyć zdjęcie domu. Możliwe, że są tam również inne
rodziny oferujące możliwość przenocowania. Nasz domek znajdował
się mniej więcej na końcu wioski po prawej stronie.
Gospodarze mają dość duże zapasy
różnego rodzaju przekąsek i napoi (typu cola, bo zwykłej
butelkowanej wody nie mieli), które można od nich kupić.
Zaopatrywali się u nich lokalni mieszkańcy. Dla odwiedzających
oferują również pyszne posiłki, przygotowywane w tradycyjny
sposób, a kwota jaką pobierają za swoją gościnność jest
niewiarygodnie niska.
Dzieciaki ze wsi Kurmeti
Młotek w małej dłoni, gwoździe i
naprawa zepsutego płotu. Trójka dzieci w wieku około 10 lat
pieczołowicie wykonywała powierzone zadanie. Obok biegał mały
3-letni chłopczyk oraz jego 4-letni opiekun, czyli starszy
braciszek. Spoglądając w góry, można było dostrzec stado
biegnących koni. Nie biegły same. To kolejny 9-letni członek
rodziny, który jadąc na swoim koniu zaganiał pozostałe zwierzęta
do zagrody. W końcu było już późne popołudnie, a rodzice mieli
do załatwienia wiele innych spraw, które pozwolą zapewnić lepszy
byt, jedzenie oraz potrzebne rzeczy domowego użytku.
Kolejną sprawą było to, że niedawno
zaczęły się 3-miesięczne kanikuły, co oznaczało dla dzieci
wolność od nauki, ale również więcej domowych obowiązków.
11-letni Miros, z którym zżyliśmy się najbardziej zabrał nas na
spacer po wiosce i opowiadał o swoim życiu wypytując również o
nasze. Widać, że nie pierwszy raz miał styczność z ludźmi z
innego kraju. Bariera językowa nie stanowiła problemu, bo dzieciak
tak umiejętnie dobierał słowa, żebyśmy rozumieli o co mu chodzi.
Przy okazji uczył nas języka kazachskiego. W szkole uczą się
głównie narodowego języka i chłopczyk wielokrotnie powtarzał, że
po rosyjsku mówi gorzej (w mojej opinii i tak mówił świetnie).
Niesamowite móc poznać życie na wiosce oczami dziecka. Pokazywał
nam jak gwizdać na łodygach kwiatków, wchodził na drzewa,
skakaliśmy przez rzekę, ostatecznie nazywał nas Tarzanem i
dziewczyną Tarzana, a ja wołałam na niego Mowgli.
Wieczorem Miros przychodził z kartami
i z zapartym tchem obserwował jak buduję z nich domki. Ostatecznie
całe rodzeństwo bardzo polubiło tą zabawę i ciągle nalegali,
żebym budowała dalej.
Dzieci pomagały również w nakrywaniu
do stołu i podawały nam posiłki oraz czorny czaj w małych
czarkach. Picie herbaty to w Kazachstanie i Kirgistanie wyjątkowa
ceremonia, podczas której można się wyluzować, odpocząć i
przede wszystkim przestać się spieszyć.
Gospodarz oznajmił nam, że kolejnego
dnia pojedziemy konno na około 4-godzinną wyprawę do jeziora
Kolsai. Kolsai to w zasadzie trzy jeziora, z czego do jednego można
dojechać samochodem, do kolejnych trzeba już udać się pieszo lub
konno. Pojechaliśmy do jeziora numer 1 nieuczęszczanym górskim
szlakiem. Lekkim szokiem była jazda po górzystych terenach z
przewodnikiem, którym został wcześniej wspomniany 11-letni
chłopiec, ale czułam się z nim zdecydowanie bezpiecznie. Te dzieci
rodzą się w siodle i dobrze wiedzą jak postępować z końmi.
Widoki po drodze były tak wspaniałe, że nie wyobrażam sobie
lepszego sposobu na dotarcie do jeziora. Zatrzymaliśmy się też w
jurcie, którą rodzina Mirosa postawiła niedaleko lasu, przez który
przejeżdżaliśmy (jurta powstałą bardziej w celu turystycznym).
Chłopiec zabrał nas też do ukrytego w okolicach jeziora wodospadu,
który tworzyła odpływająca z Kolsai woda. Pierwszy raz w życiu
moim przewodnikiem był dzieciak i muszę przyznać, że to najlepszy
przewodnik, jakiego spotkałam. Koszt wycieczki konnej wyniósł w
przeliczeniu 50zł/os.
Całość czyli jeden nocleg, 4 syte
posiłki oraz 4 godzinna jazda konna wyniosły 80zł/os. Nie
wspominając o darmowych rzeczach, których doświadczyliśmy dzięki
wspaniałym dzieciakom. Dzień przed wyprawą do Kolsai również
jeździliśmy z Mirosem na koniach, w ramach zabawy.
Wspaniała wioska.
Dla poczucia lepszego klimatu zapraszam do zakładki VIDEO, gdzie znajduje się filmik z podróży po Kazachstanie.
Dla poczucia lepszego klimatu zapraszam do zakładki VIDEO, gdzie znajduje się filmik z podróży po Kazachstanie.
Niesamowita przygoda i przeżycia. To się nazywa wyprawa!
OdpowiedzUsuńOpisane przez Was przeżycia są moją definicją tego, co odróżnia podróże i wędrowanie przez świat od zwykłej turystyki. Kiedy znajdujemy miejsce w sercu dla ludzi, których spotykamy w drodze i możemy cieszyć się ich gościnnością. Kiedy zamiast włóczenia się po wielkim city wsiąkamy w krajobraz, przyrodę i klimat. Miło się czytało Wasze wspomnienia z Kazachstanu!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za te miłe słowa! :)
UsuńGenialna przygoda! :D Naprawdę się jaram! Bardzo fajnie wszystko; spontan, konie, góry, tajemnica... Super, bardzo bardzo zazdro i czekam na więcej. Więcej wpisów i więcej zdjęć, bo zdjęcia też świetne :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Niebawem będą kolejne wpisy z serii Kazachsko-Kirgijskiej :D Polecam się tam wybrać - przygody czyhają na każdym kroku :D Pozdrowienia!
UsuńKazachstan motocyklem to jedno z moich podróżniczych marzeń :) Kiedy już będę miała bilety w ręku na pewno tu jeszcze zajrzę :D
OdpowiedzUsuńMotocyklem to dopiero będzie przygoda :) Trzymam kciuki, żeby się udało!
UsuńWspaniała przygoda. Marzą mi się wędrówki po republikach, wspomnienia na całe życie. Życzę ciągłych i nieustających podróży
OdpowiedzUsuń