Apuseni i Tarnita - wielki powrót do rumuńskiej dziczy

Jezioro Tarnita Rumunia
 
Apuseni to wyjątkowy rezerwat, do którego Rumuni chętnie zmierzają w celach wypoczynkowych. Wszystko po to, by paść w objęcia pysznej domowej „wiśniaty”, zjeść posiłek z ogniska, spędzić kilka nocy na łonie natury oraz kilka dni pełnych przygód podczas zwiedzania jaskiń, wodospadów i innych wytworów tego rejonu. Obcokrajowców nie ma tam zbyt wielu, a jeszcze większe pustki panują nad znajdującym się tuż obok jeziorem Tarnita. Wrzesień to już ten czas, w którym z powodzeniem można uznać, że okolica zapadła w sen jesienno-zimowo-wiosenny.

*Gdzie spać w Apuseni? Jak dojechać na camping w Padis? Co oferuje camping Glavoi, jaki jest stan drogi do niego prowadzącej i czy opłaca się spędzić tam tylko jeden dzień? Jak znaleźć zejście nad jezioro Tarnita i dotrzeć do ukrytej huśtawki? Odpowiedź na te pytania uzyskacie na dole posta! Teraz trochę opowiastek...




 

Chleb od nieznajomej...

Po około 9 godzinach jazdy zaczęła ukazywać się moja ulubiona, charakterystyczna, kolorowa zabudowa. Niestety w tym rejonie Rumunii nie jest ona aż tak popularna jak w centrum kraju, ale wystarczył widok kilku kolorowych domków, żeby wróciła energia i siły po nieprzespanej nocy spędzonej za kółkiem. Zatrzymaliśmy się na małe zakupy w niczym niewyróżniającej się niewielkiej miejscowości. Sklepik mały, bo mały, ważne że było picie z lodówki. Nie spodziewałam się żadnych sensacji ani tym bardziej interakcji z jego obsługą.

Drobna pani wyskoczyła zza lady. Gdybym miała odczytać jej myśli z samego wyrazu twarzy to było by to „Jupijaj! W końcu ktoś obcy, w końcu coś się dzieje!”. Język angielski znała na poziomie o wiele wyższym niż większość Rumunów, ale ewidentnie wstydziła się go używać. Poskutkowało to tym, że to ja zaczęłam mówić po rumuńsku łącząc nieudolnie słówka, których zdążyłam się nauczyć. Ostatecznie rozmawialiśmy po angielsku, rumuńsku, rosyjsku i polsku. Co z tego wynikło?

Pani poleciła nam najlepsze rumuńskie lody firmy ROM i faktycznie były najlepsze! Usiedliśmy na drewnianych pniach ustawionych przed sklepem, żeby podczas jedzenia móc cieszyć się większą przestrzenią niż ta oferowana przez Astrę (bez klimy w dodatku). Nagle ze sklepu wybiegła nasza lodowa doradczyni z bochenkiem chleba. Kompletnie nas zaskoczyła, no bo umówmy się, nie zdarza się zbyt często (o ile w ogóle), żeby sprzedawca sklepu ofiarował ci chleb na podróż tak po prostu. Tak z dobrego serca i żeby coś dać. Zrobiło mi się cholernie przykro, że akurat w tę podróż nie zabrałam z Polski nic, czym mogłabym obdarować właśnie takich ludzi...Ostatecznie spędziliśmy pod sklepem jeszcze dobre kilkanaście minut robiąc zdjęcia, rozmawiając o prawdziwych zajęciach owej sprzedawczyni i ostatecznie uzyskaliśmy również adres do korespondencji obiecując wysłanie kartki z Polski.

Taka drobnostka, taka pierdoła – rzekłby niejeden, a ja zabrałam z tego sklepu taki zapas szczęścia, że nic nie mogło mi zepsuć humoru przez najbliższe kilka dni.


Wiśniata na campingu i Polacy z Rumunii

Droga na camping w Padis nie była prosta. Jeszcze trudniejsza była droga, którą uznaliśmy za właściwą, ale właściwa wcale nie była. Tym oto sposobem dobrnęliśmy do wioski/osady, w której nigdy nie powinniśmy byli się znaleźć. Rozpadające się domy rzucały się w oczy, natomiast rozwścieczone naszą obecnością psy, rzucały się do kół samochodu. Wioska ta była definitywnym końcem dla Astry. Chcąc jechać dalej trzeba by było pokonać rzekę. Prawie przed każdym domem wystawiony był stoliczek ze swojskimi wyrobami. O tyle o ile przy głównych drogach takie wystawianie produktów miało sens, o tyle zastanawiał mnie sens wystawiania ich na sprzedaż w miejscu całkiem nieuczęszczanym i w dodatku strzeżonym pilnie przez psy.

Jeszcze taka mała anegdotka. Prawie w każdym rejonie Rumunii natknęłam się na sprzedawanie czegoś innego (czosnek, miody itd.), ale jedna rzecz jest niezmienna. Na stoliczkach stoi np. jedna butelka po 7up-ie, jedna mniejsze po Coli, jakaś woda...Nie dajcie się zwieść, to wszystko palinka! Domowa palinka!

Wjechaliśmy w grząską uliczkę dojeżdżając tym samym do ostatniego domu, przed którym siedziało co najmniej 10 zaskoczonych osób. Wzbiłam się na wyżyny języka rumuńskiego i zapytałam – Unde este kamping Giavoli? (Gdzie jest kemping Giavoli?) Wiedziałam, że ze zrozumieniem odpowiedzi nie będzie już tak łatwo, ale liczyłam na to, co zawsze chwilowo rozwiewa wątpliwości kierunkowe. Machanie rękami. Po takiej machającej odpowiedzi przynajmniej ma się satysfakcję, że przez parę metrów jest się na dobrej drodze.

 











Wyjechaliśmy z osady z niemałym poddenerwowaniem (dziury), ale też nadzieją, że na camping na pewno prowadzi lepsze droga. Nie. Była może minimalnie lepsza, ale też dużo dłuższa, więc skala trudności się wyrównała. O dziwo na końcu drogi była masa samochodów typu Opel Astra i wszystkie dały radę! Gotując przed namiotem wodę na herbatę usłyszeliśmy coś dziwnego. Język polski rozbrzmiał za nami nawołując właścicieli Astry na polskich blachach.

Tak poznaliśmy Tomka i Anię. Parę zafascynowaną Rumunią do tego stopnia, że postanowili w niej zamieszkać. Ania przebywała na słynnym Erasmusie i kończyła pisać pracę na temat prawdziwego Draculi, czyli inaczej mówiąc Vlada Tepesa, o którym pisałam wcześniej. Tomek mieszka od dłuższego czasu w Bukareszcie, a w wolnych chwilach odkrywa kraj. To właśnie z nimi spędziliśmy wieczór przy ognisku, opowieściach i ukulele, a gdy wszystkie obiekty oferujące jedzenie i picie już się pozamykały przyszła nam ochota na wiśniówkę. Tomek przekonywał, że tam mają najlepszą i musimy jej spróbować. Wystarczyło zapukać na okno jednego z domków, a jego drzwi zostały chętnie otwarte. Prosząc o wiśniatę pada nieuniknione pytanie ze strony sprzedawcy – Ile? Normalnie chciałoby się wziąć przynajmniej litr, ale w przypadku tej wiśniówki spokojnie wystarczy 0,30l. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to może być tak mocne! Dobre, ale MOCNE!
Aha, wiśniata przechowywana jest w dużej plastikowej butelce, a później odlewana do jakiś innych plastikowych buteleczek po coli, fancie itd., czyli standardy przechowywania takie same jak w przypadku palinki.



 

 

 

 

 










Słyszałam niedźwiedzia!

Było już późne popołudnie. Nie pozostało zbyt dużo czasu na wędrówki po okolicy. Zaznajomieni z terenem właściciele barów odradzili nam większość tras, ze względu na dość dużą odległość punktów docelowych od campingu. Żeby nie siedzieć bezczynnie zmieniliśmy plany wybierając najkrótszą trasę. Na żółtej tabliczce widniał napis, że za około godzinę dojdziemy do czegoś (nazwa nic nam nie mówiła), więc niewiele myśląc poszliśmy. Na początku trasy spotkaliśmy kilka wracających osób, później byliśmy w lesie niby sami. Cały teren Apuseni jest porównywany do jednego, wielkiego sera, bo znajduje się tam niezliczona ilość jaskiń. Nie ma się zatem co dziwić, że po pewnym czasie marszu doszliśmy do tabliczki uświadamiającej nam, że dalej mamy do wyboru 3 drogi prowadzące właśnie do nich. Dwie były dostępne do zwiedzania tylko z linami i odpowiednim sprzętem (oczywiście nikt i tak tego nie pilnuje, ale przy zdrowych zmysłach nie da się tego zrobić inaczej). Jedna była dostępna tak po prostu i to do niej się udaliśmy. Im bliżej jaskini byliśmy, tym bardziej spokojnie i dziwnie się robiło. Dokładnie tak samo cicho było w lesie wBusteni, gdzie po raz pierwszy w życiu zobaczyliśmy niedźwiedzia. Założyliśmy czołówki i weszliśmy do ciemnej dziury nie zdając sobie do końca sprawy z tego, że ta cisza jednak coś oznaczała. Część jaskini, którą można było zwiedzić bez sprzętu nie była duża. Stojąc tak w ciemności i spoglądając na pozostawione w tyle światło dzienne (czyt. wyjście) nagle rozbrzmiał dość wymowny pomruk. W końcu padło z moich ust to nie wróżące niczego dobrego pytanie – Słyszałeś to?
Następnie padła wróżąca jeszcze mniej dobrego odpowiedź – Myślałem, że to ty.
Pozostało już tylko jedno stwierdzenie...Niedźwiedź wraca. Głos ewidentnie rozbrzmiewał spoza jaskini. Nie chcąc narażać się na spotkanie w ciemnościach szybkim krokiem opuściliśmy to miejsce. Na zewnątrz nie dało się zauważyć przyjaciela misia, ale też żadne z nas nie poświęcało na to jakoś szczególnie dużo czasu. Po przejściu około kilometra wrócił śpiew ptaków, brzęczenie owadów i inne miłe odgłosy świadczące o tym, że misiaka już raczej nie spotkamy.













W Rumunii żyje około 50% europejskiej populacji niedźwiedzi, o czym wspominałam już w poście o Bucegach. Często schodzą one na kempingi w poszukiwaniu resztek jedzenia i dlatego zazwyczaj otacza się je (kempingi) drutem pod napięciem. W Padis nie ma takiego drutu, ale jest za to kilka psów, co minimalizuje ryzyko pojawienia się niedźwiedzia.

Tomek opowiadał nam, że śpiąc na pewnym kempingu w centralnej Rumunii w nocy usłyszał głos przewracanego garnka. Okazało się, że niedźwiadek postanowił dojeść po nim resztki, po czym zabrał się za keczup i papryczki, które Tomek szybko wyrzucił z namiotu. Trzymanie jedzenia w namiocie jest wysoce niewskazane.

 

 

 

 

 

 


 










PRAKTYCZNIE

Jak dojechać do Padis i gdzie spać?

Do płaskowyżu Padis prowadzi zachowana w bardzo dobrym stanie droga 763. Przy głównej drodze w centrum znajduje się niewielka baza turystyczna tzn. kilka budynków oferujących noclegi, sklepik i to by było na tyle.
Przyjeżdżający tam ludzie mają zazwyczaj jeden cel – chodzić. Najlepszą bazą wypadową do trekkingu po parku Apuseni jest camping Glavoi. Żeby do niego dojechać należy odbić w szrutową drogę mniej więcej 1km przed wspomnianą wyżej bazą turystyczną (jadąc od Beius). Boczna droga oznaczona jest małym znakiem, który można przeoczyć. Po około 20minutach drogi (ta droga nie jest już w tak dobrym stanie, ale pokuszę się o stwierdzenie, że każdy samochód jakoś sobie z nią poradzi) ukazuje się polana otoczona lasem oraz przecinający ją mały strumyk. Tam właśnie można rozbić namiot. Za samo rozbicie nie jest pobierana opłata, płaci się za ewentualne drewno potrzebne do rozpalenia ogniska. Na terenie kempingu znajduje się kilka knajpek, w których można kupić za rozsądną cenę napoje i posiłki oraz uzyskać informację dotyczącą szlaków lub po prostu mapę terenu. Toaleta jest jako tako jedna. Tzn kilka zbitych desek zamkniętych na kłódkę, które należą do jednej z knajpek, a raczej dla jej gości wynajmujących tam pokoje. Pokój brzmi w tym wypadku trochę zbyt wyniośle. To po prostu alternatywa dla namiotu, ale nie wiele bardziej luksusowa. Jest również jeden prysznic z zimną wodą na tej samej zasadzie – zbity z kilku desek. Raczej nikt się tam nie myje. Prawdziwa toaleta, z której korzystają wszyscy kempingowicze znajduje się w lesie, a strumyk zastępuje prysznic. We wrześniu noce w Glavoi są dość zimne, ale do zniesienia. W dzień jest za to gorąco, jeśli tylko dopisuje słoneczko. Warto zostać tam na co najmniej dwa dni, żeby mieć czas na przejście kilku tras. O tym, którą wybrać można spokojnie zadecydować na miejscu, bo znajdują się tam gabloty dokładnie je opisujące i ilustrujące. Oznaczenie szlaków jest bardzo dobre, wręcz niemożliwym jest się tam zgubić, bo znaki umieszczone są niemal na każdym drzewie. 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Najlepsza atrakcja Apuseni!


To co koniecznie polecam zobaczyć w Apuseni to Groapa Ruginoasa. Jak się do niej dostać? Najlepiej kierować się samochodem na miejscowość Vartop. Tuż przed nią przy głównej drodze znajduje się parking oraz wejście na szlak prowadzący w górę. Sugerowany czas przejścia to 1:50h, ale normalnym tempem wchodzi się około 40min. Miejsce robi duże wrażenie, a nie było tam prawie nikogo zwiedzającego.



 

 

 

Lustrzane jezioro Tarnita

Objeżdżając park dookoła drogą 75, a później R1 można natknąć się na wiele fajnych widoczków np. wodospad, urocze wioski i lasy pochłaniające drogę. Robiąc właśnie taką trasę nie można pominąć jeziora Tarnita – letniej mekki Rumunów. Na jeziorze znajduje się zapora o pokaźnych rozmiarach. Zejście do jeziora nie jest tak oczywiste, bo teoretycznie całe naokoło obrośnięte jest drzewami i na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nie prowadzi tam żadna ścieżka. Wystarczy jednak przystanąć na którejś z zatoczek i prawdopodobnie zobaczymy wydeptaną dróżkę w dół. W zejściu, które losowo wybraliśmy najlepsza była huśtawka znajdująca się nad jeziorem. Zrobiłabym dużo, żeby wiedzieć o wszystkich tego typu miejscach, dlatego podzielę się z wami przybliżoną lokalizacją 46°43'34.3"N 23°17'29.1"E

 























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Wild Heart Tour , Blogger