Apuseni i Tarnita - wielki powrót do rumuńskiej dziczy
11/29/2018
Apuseni to wyjątkowy rezerwat, do
którego Rumuni chętnie zmierzają w celach wypoczynkowych. Wszystko
po to, by paść w objęcia pysznej domowej „wiśniaty”, zjeść
posiłek z ogniska, spędzić kilka nocy na łonie natury oraz kilka
dni pełnych przygód podczas zwiedzania jaskiń, wodospadów i
innych wytworów tego rejonu. Obcokrajowców nie ma tam zbyt wielu, a
jeszcze większe pustki panują nad znajdującym się tuż obok
jeziorem Tarnita. Wrzesień to już ten czas, w którym z powodzeniem
można uznać, że okolica zapadła w sen jesienno-zimowo-wiosenny.
*Gdzie spać w Apuseni? Jak dojechać na camping w Padis? Co oferuje camping Glavoi, jaki jest stan drogi do niego prowadzącej i czy opłaca się spędzić tam tylko jeden dzień? Jak znaleźć zejście nad jezioro Tarnita i dotrzeć do ukrytej huśtawki? Odpowiedź na te pytania uzyskacie na dole posta! Teraz trochę opowiastek...
Chleb od nieznajomej...
Po około 9 godzinach jazdy zaczęła
ukazywać się moja ulubiona, charakterystyczna, kolorowa zabudowa.
Niestety w tym rejonie Rumunii nie jest ona aż tak popularna jak w
centrum kraju, ale wystarczył widok kilku kolorowych domków, żeby
wróciła energia i siły po nieprzespanej nocy spędzonej za
kółkiem. Zatrzymaliśmy się na małe zakupy w niczym
niewyróżniającej się niewielkiej miejscowości. Sklepik mały, bo
mały, ważne że było picie z lodówki. Nie spodziewałam się
żadnych sensacji ani tym bardziej interakcji z jego obsługą.
Drobna pani wyskoczyła zza lady.
Gdybym miała odczytać jej myśli z samego wyrazu twarzy to było by
to „Jupijaj! W końcu ktoś obcy, w końcu coś się dzieje!”.
Język angielski znała na poziomie o wiele wyższym niż większość
Rumunów, ale ewidentnie wstydziła się go używać. Poskutkowało
to tym, że to ja zaczęłam mówić po rumuńsku łącząc
nieudolnie słówka, których zdążyłam się nauczyć. Ostatecznie
rozmawialiśmy po angielsku, rumuńsku, rosyjsku i polsku. Co z tego
wynikło?
Pani poleciła nam najlepsze rumuńskie
lody firmy ROM i faktycznie były najlepsze! Usiedliśmy na
drewnianych pniach ustawionych przed sklepem, żeby podczas jedzenia
móc cieszyć się większą przestrzenią niż ta oferowana przez
Astrę (bez klimy w dodatku). Nagle ze sklepu wybiegła nasza lodowa
doradczyni z bochenkiem chleba. Kompletnie nas zaskoczyła, no bo
umówmy się, nie zdarza się zbyt często (o ile w ogóle), żeby
sprzedawca sklepu ofiarował ci chleb na podróż tak po prostu. Tak
z dobrego serca i żeby coś dać. Zrobiło mi się cholernie
przykro, że akurat w tę podróż nie zabrałam z Polski nic, czym
mogłabym obdarować właśnie takich ludzi...Ostatecznie spędziliśmy
pod sklepem jeszcze dobre kilkanaście minut robiąc zdjęcia,
rozmawiając o prawdziwych zajęciach owej sprzedawczyni i
ostatecznie uzyskaliśmy również adres do korespondencji obiecując
wysłanie kartki z Polski.
Taka drobnostka, taka pierdoła –
rzekłby niejeden, a ja zabrałam z tego sklepu taki zapas szczęścia,
że nic nie mogło mi zepsuć humoru przez najbliższe kilka dni.
Wiśniata na campingu i Polacy z Rumunii
Droga na camping w Padis nie była
prosta. Jeszcze trudniejsza była droga, którą uznaliśmy za
właściwą, ale właściwa wcale nie była. Tym oto sposobem
dobrnęliśmy do wioski/osady, w której nigdy nie powinniśmy byli
się znaleźć. Rozpadające się domy rzucały się w oczy,
natomiast rozwścieczone naszą obecnością psy, rzucały się do
kół samochodu. Wioska ta była definitywnym końcem dla Astry.
Chcąc jechać dalej trzeba by było pokonać rzekę. Prawie przed
każdym domem wystawiony był stoliczek ze swojskimi wyrobami. O tyle
o ile przy głównych drogach takie wystawianie produktów miało
sens, o tyle zastanawiał mnie sens wystawiania ich na sprzedaż w
miejscu całkiem nieuczęszczanym i w dodatku strzeżonym pilnie
przez psy.
Jeszcze taka mała anegdotka. Prawie w
każdym rejonie Rumunii natknęłam się na sprzedawanie czegoś
innego (czosnek, miody itd.), ale jedna rzecz jest niezmienna. Na
stoliczkach stoi np. jedna butelka po 7up-ie, jedna mniejsze po Coli,
jakaś woda...Nie dajcie się zwieść, to wszystko palinka! Domowa
palinka!
Wjechaliśmy w grząską uliczkę
dojeżdżając tym samym do ostatniego domu, przed którym siedziało
co najmniej 10 zaskoczonych osób. Wzbiłam się na wyżyny języka
rumuńskiego i zapytałam – Unde este kamping Giavoli? (Gdzie jest
kemping Giavoli?) Wiedziałam, że ze zrozumieniem odpowiedzi nie
będzie już tak łatwo, ale liczyłam na to, co zawsze chwilowo
rozwiewa wątpliwości kierunkowe. Machanie rękami. Po takiej
machającej odpowiedzi przynajmniej ma się satysfakcję, że przez
parę metrów jest się na dobrej drodze.
Wyjechaliśmy z osady z niemałym poddenerwowaniem (dziury), ale też nadzieją, że na camping na pewno prowadzi lepsze droga. Nie. Była może minimalnie lepsza, ale też dużo dłuższa, więc skala trudności się wyrównała. O dziwo na końcu drogi była masa samochodów typu Opel Astra i wszystkie dały radę! Gotując przed namiotem wodę na herbatę usłyszeliśmy coś dziwnego. Język polski rozbrzmiał za nami nawołując właścicieli Astry na polskich blachach.
Tak poznaliśmy Tomka i Anię. Parę
zafascynowaną Rumunią do tego stopnia, że postanowili w niej
zamieszkać. Ania przebywała na słynnym Erasmusie i kończyła
pisać pracę na temat prawdziwego Draculi, czyli inaczej mówiąc
Vlada Tepesa, o którym pisałam wcześniej. Tomek mieszka od
dłuższego czasu w Bukareszcie, a w wolnych chwilach odkrywa kraj.
To właśnie z nimi spędziliśmy wieczór przy ognisku, opowieściach
i ukulele, a gdy wszystkie obiekty oferujące jedzenie i picie już
się pozamykały przyszła nam ochota na wiśniówkę. Tomek
przekonywał, że tam mają najlepszą i musimy jej spróbować.
Wystarczyło zapukać na okno jednego z domków, a jego drzwi zostały
chętnie otwarte. Prosząc o wiśniatę pada nieuniknione pytanie ze
strony sprzedawcy – Ile? Normalnie chciałoby się wziąć
przynajmniej litr, ale w przypadku tej wiśniówki spokojnie
wystarczy 0,30l. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to może być
tak mocne! Dobre, ale MOCNE!
Aha, wiśniata przechowywana jest w
dużej plastikowej butelce, a później odlewana do jakiś innych
plastikowych buteleczek po coli, fancie itd., czyli standardy
przechowywania takie same jak w przypadku palinki.
Słyszałam niedźwiedzia!
Było już późne popołudnie. Nie
pozostało zbyt dużo czasu na wędrówki po okolicy. Zaznajomieni z
terenem właściciele barów odradzili nam większość tras, ze
względu na dość dużą odległość punktów docelowych od
campingu. Żeby nie siedzieć bezczynnie zmieniliśmy plany
wybierając najkrótszą trasę. Na żółtej tabliczce widniał
napis, że za około godzinę dojdziemy do czegoś (nazwa nic nam nie
mówiła), więc niewiele myśląc poszliśmy. Na początku trasy
spotkaliśmy kilka wracających osób, później byliśmy w lesie
niby sami. Cały teren Apuseni jest porównywany do jednego,
wielkiego sera, bo znajduje się tam niezliczona ilość jaskiń. Nie
ma się zatem co dziwić, że po pewnym czasie marszu doszliśmy do
tabliczki uświadamiającej nam, że dalej mamy do wyboru 3 drogi
prowadzące właśnie do nich. Dwie były dostępne do zwiedzania
tylko z linami i odpowiednim sprzętem (oczywiście nikt i tak tego
nie pilnuje, ale przy zdrowych zmysłach nie da się tego zrobić
inaczej). Jedna była dostępna tak po prostu i to do niej się
udaliśmy. Im bliżej jaskini byliśmy, tym bardziej spokojnie i
dziwnie się robiło. Dokładnie tak samo cicho było w lesie wBusteni, gdzie po raz pierwszy w życiu zobaczyliśmy niedźwiedzia.
Założyliśmy czołówki i weszliśmy do ciemnej dziury nie zdając
sobie do końca sprawy z tego, że ta cisza jednak coś oznaczała.
Część jaskini, którą można było zwiedzić bez sprzętu nie
była duża. Stojąc tak w ciemności i spoglądając na pozostawione
w tyle światło dzienne (czyt. wyjście) nagle rozbrzmiał dość
wymowny pomruk. W końcu padło z moich ust to nie wróżące niczego
dobrego pytanie – Słyszałeś to?
Następnie padła wróżąca jeszcze
mniej dobrego odpowiedź – Myślałem, że to ty.
Pozostało już tylko jedno
stwierdzenie...Niedźwiedź wraca. Głos ewidentnie rozbrzmiewał
spoza jaskini. Nie chcąc narażać się na spotkanie w ciemnościach
szybkim krokiem opuściliśmy to miejsce. Na zewnątrz nie dało się
zauważyć przyjaciela misia, ale też żadne z nas nie poświęcało
na to jakoś szczególnie dużo czasu. Po przejściu około kilometra
wrócił śpiew ptaków, brzęczenie owadów i inne miłe odgłosy
świadczące o tym, że misiaka już raczej nie spotkamy.
W Rumunii żyje około 50% europejskiej
populacji niedźwiedzi, o czym wspominałam już w poście o
Bucegach. Często schodzą one na kempingi w poszukiwaniu resztek
jedzenia i dlatego zazwyczaj otacza się je (kempingi) drutem pod
napięciem. W Padis nie ma takiego drutu, ale jest za to kilka psów,
co minimalizuje ryzyko pojawienia się niedźwiedzia.
Tomek opowiadał nam, że śpiąc na
pewnym kempingu w centralnej Rumunii w nocy usłyszał głos
przewracanego garnka. Okazało się, że niedźwiadek postanowił
dojeść po nim resztki, po czym zabrał się za keczup i papryczki,
które Tomek szybko wyrzucił z namiotu. Trzymanie jedzenia w
namiocie jest wysoce niewskazane.
PRAKTYCZNIE
Jak dojechać do Padis i gdzie spać?
Do płaskowyżu Padis prowadzi
zachowana w bardzo dobrym stanie droga 763. Przy głównej drodze w
centrum znajduje się niewielka baza turystyczna tzn. kilka budynków
oferujących noclegi, sklepik i to by było na tyle.
Przyjeżdżający tam ludzie mają
zazwyczaj jeden cel – chodzić. Najlepszą bazą wypadową do
trekkingu po parku Apuseni jest camping Glavoi. Żeby do niego
dojechać należy odbić w szrutową drogę mniej więcej 1km przed
wspomnianą wyżej bazą turystyczną (jadąc od Beius). Boczna droga
oznaczona jest małym znakiem, który można przeoczyć. Po około
20minutach drogi (ta droga nie jest już w tak dobrym stanie, ale
pokuszę się o stwierdzenie, że każdy samochód jakoś sobie z nią
poradzi) ukazuje się polana otoczona lasem oraz przecinający ją
mały strumyk. Tam właśnie można rozbić namiot. Za samo rozbicie
nie jest pobierana opłata, płaci się za ewentualne drewno
potrzebne do rozpalenia ogniska. Na terenie kempingu znajduje się
kilka knajpek, w których można kupić za rozsądną cenę napoje i
posiłki oraz uzyskać informację dotyczącą szlaków lub po prostu
mapę terenu. Toaleta jest jako tako jedna. Tzn kilka zbitych desek
zamkniętych na kłódkę, które należą do jednej z knajpek, a
raczej dla jej gości wynajmujących tam pokoje. Pokój brzmi w tym
wypadku trochę zbyt wyniośle. To po prostu alternatywa dla namiotu,
ale nie wiele bardziej luksusowa. Jest również jeden prysznic z
zimną wodą na tej samej zasadzie – zbity z kilku desek. Raczej
nikt się tam nie myje. Prawdziwa toaleta, z której korzystają
wszyscy kempingowicze znajduje się w lesie, a strumyk zastępuje
prysznic. We wrześniu noce w Glavoi są dość zimne, ale do
zniesienia. W dzień jest za to gorąco, jeśli tylko dopisuje
słoneczko. Warto zostać tam na co najmniej dwa dni, żeby mieć
czas na przejście kilku tras. O tym, którą wybrać można
spokojnie zadecydować na miejscu, bo znajdują się tam gabloty
dokładnie je opisujące i ilustrujące. Oznaczenie szlaków jest
bardzo dobre, wręcz niemożliwym jest się tam zgubić, bo znaki
umieszczone są niemal na każdym drzewie.
Najlepsza atrakcja Apuseni!
To co koniecznie polecam zobaczyć w
Apuseni to Groapa Ruginoasa. Jak się do niej dostać? Najlepiej
kierować się samochodem na miejscowość Vartop. Tuż przed nią
przy głównej drodze znajduje się parking oraz wejście na szlak
prowadzący w górę. Sugerowany czas przejścia to 1:50h, ale
normalnym tempem wchodzi się około 40min. Miejsce robi duże
wrażenie, a nie było tam prawie nikogo zwiedzającego.
Lustrzane jezioro Tarnita
Objeżdżając park dookoła drogą 75,
a później R1 można natknąć się na wiele fajnych widoczków np.
wodospad, urocze wioski i lasy pochłaniające drogę. Robiąc
właśnie taką trasę nie można pominąć jeziora Tarnita –
letniej mekki Rumunów. Na jeziorze znajduje się zapora o pokaźnych
rozmiarach. Zejście do jeziora nie jest tak oczywiste, bo
teoretycznie całe naokoło obrośnięte jest drzewami i na pierwszy
rzut oka może się wydawać, że nie prowadzi tam żadna ścieżka.
Wystarczy jednak przystanąć na którejś z zatoczek i
prawdopodobnie zobaczymy wydeptaną dróżkę w dół. W zejściu,
które losowo wybraliśmy najlepsza była huśtawka znajdująca się
nad jeziorem. Zrobiłabym dużo, żeby wiedzieć o wszystkich tego
typu miejscach, dlatego podzielę się z wami przybliżoną
lokalizacją 46°43'34.3"N 23°17'29.1"E
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz