Publiczne łaźnie siarkowe – przygoda w Tbilisi
12/29/2018
Dwa głębokie wdechy nie wystarczyły... już za chwilę miał nadejść moment, o którym podświadomie myślałam od kilku tygodni. Czułam adrenalinę sięgającą zenitu, czułam jakbym miała już nie wrócić tą samą osobą, w końcu pchałam się w miejsce przeznaczone bardziej dla miejscowych niż dla turystów, w dodatku pchałam się tam nago, bo inaczej nie było można. Nie przywykłam do takich akcji, dlatego właśnie wzięłam trzeci wdech i poszłam.
Nie było tak źle...krótka historia o
tym jak pół naga Gruzinka robiła całkiem nagiej mi peeling
szorstką szmatą w obecności innych nagich kobiet. Inaczej mówiąc
post będzie o tym jak wygląda wizyta w publicznej łaźni siarkowej
w Tbilisi, ile kosztuje, gdzie dokładnie znajduje się wejście do
niej (co nie jest wcale takie oczywiste) oraz jak przygotować się
na wizytę w tym mini spa.
Skąd wzięły się łaźnie w Tbilisi?
Na terenach obecnej stolicy Gruzji
osadnictwo istniało już w epoce miedzi, co potwierdzają badania
archeologiczne. Przyjmuje się, że łaźnie zostały wybudowane
podczas panowania Persów, czyli około VI w. n. e. Bardziej
gruzińska wersja łączy odkrycie łaźni bezpośrednio z powstaniem
Tbilisi i owiana nieco legendami. Mówi się, że gorące siarkowe
źródła odkrył król Vakhtang I Gorgasali. Pewnego
dnia podczas polowania, jego sokół nagle zniknął myśliwym z
oczu. Odnaleźli go martwego przy gorącym źródle, w którym doznał
śmiertelnych oparzeń. Gorgasali zdumiony i zachwycony licznymi
gorącymi źródłami oraz krajobrazem, który je otaczał, nakazał
wybudować w tym miejscu miasto, które nazwał Tbilisi (Tbili – z
gruzińskiego „ciepły”). Miasto szybko stało się stolicą,
która wcześniej usytuowana była w Mcchecie. Pomnik sokoła –
odkrywcy postawiono przed siarkowymi łaźniami.
Jak dojść do publicznej łaźni?
Marzenia o tym, że łaźnia znajduje
się w charakterystycznych dla starożytnej dzielnicy Abanotubani
kopułach możecie od razu porzucić. Ich wnętrza wykreowano już na
bardziej luksusowe termy, w których za godzinny pobyt zapłacimy
około 70GEL. Kupujemy tym samym prywatność i prawdopodobnie lepsze
warunki. Łaźnia publiczna, w której nie ma prywatności, ale jest
więcej prawdziwości znajdziemy wędrując w górę uliczką, która
rozdziela kopuły. Po kilkudziesięciu metrach po prawej stronie
ukaże się nie robiący dobrego wrażenia, stary budynek z napisem
„BATH”. To właśnie tam. Po wejściu do drzwi, po prawej stronie
znajduje się kasa, w której należy wykupić bilet. Poniżej mapka z zaznaczonym budynkiem.
Ile kosztuje publiczna łaźnia w Tbilisi?
Koszt wstępu do publicznej łaźni
jest niewielki, bo zaledwie 5GEL za nieograniczony pobyt. Pani z kasy
pokieruje nas do odpowiednich drzwi. Za jednymi znajduje się szatnia
damska, za drugimi męska. Po wejściu do „szatni” tzn
pomieszczenia, w którym znajduje się kilka metalowych szaf i stara
kobieta, która ich pilnuje można dokupić dodatkowo masaż oraz
peeling ciała. Koszt każdego zabiegu to 10GEL. Jeżeli wybierzecie
peeling warto zakupić również swoją własną ścierkę, którą
będzie wykonywany. Ja niestety nie zrozumiałam o co chodzi i
dopiero w trakcie zabiegu zorientowałam się, że jestem myta
ścierką ogólnego użytku.
Co zabrać ze sobą do łaźni?
Należy mieć ze sobą ręcznik,
klapki, płyn do kąpieli lub mydło i to by było na tyle.
Jak wygląda wizyta w łaźni – moje odczucia.
Weszłam do szatni. Nie wyobrażałam
sobie jakiś kokosów, toteż widok metalowych, zardzewiałych szaf i
ogólny szemrany klimat nie zdziwiły mnie zbytnio. Podeszłam do
szatnio-mamy, czyli starej, grubej kobiety która ewidentnie
pilnowała całego biznesu i zapytałam, gdzie mogę zostawić
rzeczy. Na początek kazała mi nabić na wykałaczkę bilet, który
kupiłam w kasie. Na wykałaczce było już dość sporo nabitych
listków. Później powiedziała mi, że mam wszystko rozebrać i
włożyć do szafki. No i tego momentu najbardziej się obawiałam.
Pech chciał, że w szatni nie było żadnych innych klientek, była
jedynie szatnio-mama i dwie kobiety, które czekały na zlecenie
wykonania peelingu lub masażu. Patrzyły na mnie, a ja
nieprzyzwyczajona do paradowania nago, ciągle miałam w głowie, że
może tu jednak nie rozbiera się całkowicie, że będą krzywo
patrzyli czy coś. Zaczęłam od kurtki, butów i innych nie
wymagających odrzucenia wstydu rzeczy, czekając z nadzieją, że
może wejdzie jakaś kolejna klientka. W grupie raźniej. Niestety
jak zwykle musiałam poradzić sobie ze wszystkim sama. Wpadłam na
genialny (tak mi się wydawało) pomysł. Przecież miałam ręcznik!
Musiałam wyglądać jeszcze śmieszniej niż, gdybym normalnie się
rozebrała i po prostu weszła do pomieszczenia docelowego, ale
gdzieżby tam! Owinięta jak mumia i zadowolone ze swojego
przebiegłego planu weszłam do właściwej łaźni. Przed moimi
oczami ukazało się średniej wielkości pomieszczenie. Po jednej
stronie były przymocowane do ściany rury (czyt. prysznice), po
drugiej mały basenik 2mx2m. Szybko zorientowałam się, że muszę
wrócić do szatni i pokornie oddać swój ręcznik, bo nie ma
suchego miejsca, w którym można by go było powiesić wewnątrz. Po
chwili stałam już nago razem z kilkoma innymi paniami i brałam
prysznic w gorącej, siarkowej wodzie. Pani, która miała mi zrobić
peeling doradziła, żebym weszła do basenu na kilkanaście minut.
Woda była gorąca i sięgała szyi.
Zaczął się peeling. Pół naga
Gruzinka starannie spłukała wodą kafelkowe łóżko i kazała mi
się na nim położyć. Nałożyła mi na twarz maseczkę, po której
nie bardzo mogłam otwierać oczy (może to i lepiej), po czym bez
zbędnej delikatności zaczęła trzeć moje ciało szorstką szmatą.
Od góry, aż do dołu. Nie ukrywam, że trochę to bolało, a już
najbardziej na kolanach i łokciach. Zawsze bolało jak za dzieciaka
wywracało się na asfalt i przejeżdżało kolanami po jego
szorstkiej powierzchni. W gruzińskiej łaźni można przypomnieć
sobie stare, dobre czasy i przeżyć to jeszcze raz. Ze względu na
to, że poniekąd lubię ból dość szybko przywykłam do sposobu
zdzierania ze mnie skóry. Całość trwała może 10-15 minut.
Później zostałam umyta mydłem i spłukana z resztek pozostałości.
Nigdy nie byłam bardziej czysta i gładka to mogę przyznać. No i
szczęśliwa, że to przeżyłam. Osobom z tatuażami radzę
uprzedzić panią wykonującą zabieg, żeby po nim nie tarła.
Relaksując się po zabiegu
obserwowałam panie, które przebywały w łaźni. Moja peelingistka
stanęła na wprost mnie i bez krępacji ściągnęła majtki
zaczynając dokładnie myć swoje ciało. Tak samo wyglądała reszta
kobiet, jedne się myły, drugie goliły. Zero stresu. Tak właśnie
wygląda pobyt w gruzińskiej łaźni. Niezapomniane, dziwne
przeżycie, ale zdecydowanie warto! Dla osób, które wcześniej
korzystały z sauny lub zabiegów, w których uczestniczy się nago
pewnie sama wizyta nie będzie wielkim wydarzeniem – może jedynie
„brutalny” peeling :)
Niezwykła przygoda, która z pewnością zapamiętasz na długo. Ciekawy też sposób, by Gruzję poznać z innej strony :)
OdpowiedzUsuńA korzystałaś może z łaźni w Polsce? Masz może porównanie? :)
W Polsce korzystałam jedynie ze zwykłych term i masaży, ale żadna ta wizyta nie jest porównywalna do wizyty w gruzińskich łaźniach :D
UsuńSuper opisane. Gruzińska łaźnia miejsce konieczne do odwiedzienia
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy i interesujący post. Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuń